Wy, którzy od 2009 r. będziecie przechodzić na emeryturę Decyzja o tym, że nie będzie emerytur małżeńskich, podjęta właśnie przez Ministerstwo Pracy, stanowi kolejną odsłonę w spektaklu pozbawiania przyszłych emerytów jakichkolwiek złudzeń. Słowa Dantego niestety pasują tu jak ulał. „Przegląd” ma tę wątpliwą satysfakcję, że już w 2003 r, jako pierwsza gazeta w Polsce, ostrzegał, że reforma emerytalna, wprowadzona w 1999 r. przez koalicję AWS-UW, oznacza dotkliwe uderzenie w dochody przyszłych seniorów, zapewnienia zaś, jak to im się poprawi, stanowią gigantyczne oszustwo. Nasz głos był głosem wołającego na puszczy. Przez kolejne lata nie wprowadzono żadnych pozytywnych korekt w nowym systemie emerytalnym, które mogłyby zapobiec katastrofie. Pamiętamy wszyscy obietnice rządu i autorów reformy, że świadczenia emerytów wzrosną, okraszone reklamami, prezentującymi szczęśliwych sześćdziesięciolatków wypoczywających w egzotycznych krajach pod palmami. W rzeczywistości przyjdzie im wypoczywać w noclegowniach, bo tylko na tyle będą mogli sobie pozwolić. Wieczne oszukiwanie Dopiero teraz oficjalnie dowiadujemy się, że celem reformy nie było zwiększenie dochodów emerytów, lecz zmniejszenie wydatków ponoszonych przez państwo na wypłaty emerytur. Że od 2009 r. świadczenia emerytów nie wzrosną – lecz spadną. Że dzisiejsze emerytury stanowią średnio ok. 70% zarobków – nowe zaś stanowić będą najwyżej 40%. Że wbrew wcześniejszym obietnicom nie można dziedziczyć środków zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych – i wystarczy, że człowiek umrze w dzień po przejściu na emeryturę, a pieniądze, które gromadził przez całe życie, przepadną do dyspozycji powszechnego towarzystwa emerytalnego. Że decyzja o wpłacaniu części składek na OFE to cyrograf – jak się podpisze umowę z towarzystwem, zarządzającym funduszem emerytalnym, to nie można jej rozwiązać i trzeba wpłacać pieniądze aż do osiągnięcia wieku emerytalnego. Że twórcy reformy przewidzieli, że ludzie, przerażeni nędzą, jaka ich czeka, będą chcieli wymknąć się z pułapki – i bardzo sprytnie zadekretowali, że nie wolno wycofać środków zgromadzonych w OFE. Że wreszcie obiecywanych wcześniej emerytur małżeńskich też nie będzie. Skubanie seniorów Miało być tak: mąż i żona wpłacają pieniądze na OFE. Gdy osiągają wiek emerytalny, każde zaczyna otrzymywać własne świadczenie. Mogą też wcześniej zdecydować, że chcą dostawać jedną łączną, wspólną emeryturę. Powszechne towarzystwa emerytalne wprawdzie skorzystały z tej okazji, by ukraść część środków gromadzonych przez przyszłych emerytów – i wspólna emerytura małżeńska miała, nie wiedzieć czemu, stanowić nie 100%, ale tylko ok. 70% sumy emerytur męża i żony. Byłaby jednak wypłacana do końca życia obu małżonków, stanowiąc zabezpieczenie dla tego z nich, który miałby niższą emeryturę indywidualną i po śmierci współmałżonka musiałby żyć w biedzie. Oznaczało to więc zabezpieczenie dla kobiet otrzymujących mniejsze świadczenia niż mężczyźni. Ministerstwo Pracy zdecydowało jednak teraz, że wspólnych emerytur małżeńskich nie będzie. Mężczyźni umierają wcześniej, więc dla funduszy emerytalnych byłoby niekorzystne, gdyby żona jeszcze przez wiele lat otrzymywała wspólne świadczenie. Lepiej, jeśli OFE będzie mógł od razu po śmierci mężczyzny przejąć jego kapitał emerytalny, zamiast wypłacać go wdowie. Rezygnację z pomysłu emerytur małżeńskich miała po części zrekompensować seniorom renta rodzinna. Jeśli współmałżonek otrzymujący wyższą emeryturę umrze, drugi dostawałby dożywotnio ok. 80% jego świadczenia. Jeśli jednak umrze, ten, który dostawał niższą, to żyjący nie dostanie nic. Renty byłyby wypłacane nie z otwartego funduszu emerytalnego, lecz z państwowego funduszu ubezpieczeń społecznych, czyli praktycznie z budżetu. Przedstawiciele powszechnych towarzystw emerytalnych nie zgłaszali więc sprzeciwu. Natychmiast jednak podniosły się głosy, że państwa nie stać na taką rozrzutność. Takie renty mogłyby oznaczać bowiem konieczność podniesienia składki rentowej, co byłoby niewyobrażalnym ciosem dla przedsiębiorców, którym obniżono tę składkę w ubiegłym roku. Oczywiście najgłośniej zaprotestowały organizacje pracodawców. Żyjmy krócej Innym rozwiązaniem było pozostanie przy emeryturach indywidualnych, ale z możliwością dziedziczenia – wprawdzie tylko przez określony czas, nie dożywotnio – emerytury otrzymywanej przez zmarłego współmałżonka. Emeryci mieli bowiem uzyskać prawo wskazania osoby, która dostawałaby świadczenie z funduszu emerytalnego po ich śmierci (tzw. emerytura gwarantowana). Okres wypłacania tej emerytury miał początkowo wynosić 10 lat, potem, pod naciskiem ekspertów z powszechnych towarzystw emerytalnych, został skrócony do pięciu lat, ale było to lepsze niż nic. Teraz Ministerstwo
Tagi:
Andrzej Dryszel