Pytanie na inteligencję: co mają wspólnego – eminentny poseł i przewodniczący SKL, profesor i premier oraz przysłowiowy Jan Kowalski, czyli przeciętny obywatel? Odpowiedź poprawna brzmi: wszyscy korzystają z mediów. I poseł, i premier, i Jan Kowalski (niekiedy) czyta gazety, (codziennie) ogląda telewizję i słucha radia. Ich wiadomości nie wystarczają wprawdzie do rządzenia, tu bowiem wymagane są źródła specjalistyczne i specjalne, lecz wystarczają świadomemu wyborcy. Dzięki nim Jan Kowalski może się z grubsza orientować, co się dzieje w kraju i na świecie i co mają mu do powiedzenia politycy. Gorzej jednak, gdy politycy stają się zwykłymi odbiorcami i orientują się wedle tego, co im prezentują media. Traktując je jako źródło sprawdzonych i wiarygodnych informacji, na nich opierają swe publicznie przedstawiane stanowiska. Ich kłopoty zaczynają się, gdy sprawozdania medialne są wypaczone, co zdarza się w polskich mediach często, zbyt często. Przykładem najdobitniejszym są liczne teksty dziennika “Życie”, a zwłaszcza niesłusznie już zapomniana sprawa relacji “Wakacje z agentem”. Dzienniki orientacji politycznej (dawniej zwane partyjnymi) widzą na jedno oko i to niedokładnie. A słyszą to, co chcą usłyszeć. Ich dziennikarze wybierają smaczki informacyjne, prawdziwe bądź nie, które potem ich politycy dodają je wedle swego gustu do serwowanych elektoratowi opinii. Jeszcze gorzej, gdy dziennikarze sami sporządzają nieprawdziwe sprawozdania. A politycy okazują się łatwowierni i chwytają okazję dołożenia przeciwnikowi. To właśnie przydarzyło się niedawno posłowi Rokicie i premierowi Buzkowi, zapewne dlatego, że ich strach przed SLD ma wielkie oczy. Media doniosły z Brukseli, że w czasie spotkań z szefostwem Unii polska delegacja SLD, na czele z Leszkiem Millerem, prezentowała inne stanowisko niż polski rząd i polscy negocjatorzy. To z kolei wystarczyło posłowi Rokicie (prawnikowi, a więc osobie uważnie czytającej nawet przecinki) oraz premierowi Buzkowi, aby publicznie zakrzyknąć: Samowola i naruszenie interesów Polski! Może i mieliby rację, gdyby to sprawozdanie prasowe było prawdziwe. Jednak SLD publicznie mu zaprzeczyło, przywołując na świadka ambasadora RP w Brukseli! Ten z kolei, narażając się premierowi, potwierdził wersję Millera i Iwińskiego, a nie PAP, Rokity i Buzka. O tym jednak informowała głównie “Trybuna”. Premier nie uznał za stosowne przeprosić nie tylko Leszka Millera, ale i Jana Kowalskiego oraz milionów jemu podobnych, których wprowadził w błąd, podnosząc wielkie larum. Nie pierwszy to raz, gdy politycy rozdmuchują dziennikarskie informacje, oparte często na wiadomościach z drugiej ręki, pierwszych minut konferencji prasowej, a często wręcz wyssane z palca, jeśli tylko pasują do ich stanowiska. Jednak gdy sam premier czerpie wiedzę w sprawach politycznych z serwisów prasowych, to jest to groźne dla funkcjonowania rządu. Ma on przecież własne służby informacyjne, w tym Centrum Informacyjne Rządu oraz kanały dyplomatyczne dla sprawdzania każdej takiej informacji. Jan Kowalski powinien polegać na słowie premiera jak na Zawiszy. Gdy premier chlapie, co mu podsuną partyjni koledzy, to ma u Kowalskiego przechlapane. Nie dziwmy się zatem, że notowania premiera i jego rządu osiągają stan rzek w stanie długotrwałej suszy. Nie zalewa on Polaków ogromem informacji prawdziwych, uprawiając raczej propagandę partyjną. A może nawet wierzy w swe źródła informacji, jeśli potwierdzają jego polityczne antypatie. Wówczas jest klasycznym przykładem zjawiska zwanego selektywną percepcją i recepcją, czyli tendencyjnym wybieraniem i przyswajaniem wiadomości. Ludzie wybierają na ogół to, co potwierdza ich przekonania, unikają zaś tego, co im zaprzecza. Polityk jednak to nie zwykły konsument mediów, jego funkcją jest zbieranie informacji z różnych źródeł i ich konfrontowanie. Inaczej media łatwo go wpuszczą w maliny. Czy jednak tylko poseł i premier w tej sprawie się skompromitowali? Ostatecznie źródłem pierwotnym była niedbała, tendencyjna, nieprofesjonalna korespondencja z Brukseli. Może więc i tam warto posyłać fachowców dziennikarzy, a w redakcji warszawskiej patrzyć im na ręce? Media muszą być wolne, ale nie mogą być nieodpowiedzialne. Inaczej same tracą wiarygodność. Strumień wiadomości staje się medialną papką, w której wydarzenia i fakty przeplatają się z półprawdami i fałszami, doprawione opiniami polityków, które same w sobie są faktem społecznym. Na szczęście odbiorcy, w tym Jan Kowalski, zwykle nie przywiązują do nich większej wagi, traktując medialną papkę jako inforozrywkę. Jednak czy nie tracimy wówczas czegoś niezbędnego dla demokracji – poinformowany i świadomy elektorat? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Tomasz Goban-Klas