Wszędzie tam, gdzie urzędnik decyduje o zyskach przedsiębiorstwa, łatwo pojawia się przestępstwo W podkieleckiej miejscowości Nowiny, znanej w kraju z wielkiej cementowni, działa wiele małych przedsiębiorstw, które uczyniły z tej części Kielecczyzny rejon uprzemysłowiony. Przy ulicy Przemysłowej istniały dwa, powstałe w 1993 r. “Danchem” kontynuował działalność “Cheminaru”, spółdzielni pracy wykupionej w stanie upadłości przez Danutę W., produkując elektrolity i wodę destylowaną, Przedsiębiorstwo Wielobranżowe “Ilomar” sp. z o.o. Zdzisława P. produkowało klej lateksowy i farby emulsyjne, a w późniejszym okresie także wyroby dziewiarskie. Przedsiębiorcom ledwie starczało na płace dla pracowników i podatki, bez niechęci więc wysłuchali propozycji Kazimierza G. (właściciela zakładu elektrycznego i robót budowlanych) o przestawieniu ich zakładów na produkcję bardziej opłacalną. W tym czasie państwo dotowało bowiem w znacznym stopniu produkcję nawozów mineralnych, do których surowce można było znaleźć w nadmiarze w “białym zagłębiu”. Dotacje, wypłacane przez izby skarbowe, wynosiły w 1996 r. 41 zł za tonę czystego składnika (tlenku wapnia) w nawozach wapniowych i 74 zł za tonę tlenku magnezu, gdy dostarczano je rolnikom mieszkającym w promieniu 200 km od miejsca produkcji lub 89 zł, gdy mieszkali dalej. W 1997 r. dotacje podniesiono z powodu inflacji. Szkopuł polegał na tym, że żadna z firm nie posiadała ani odpowiedniego placu, ani urządzeń do produkcji nawozów. Przedsiębiorcy uznali, że na razie nie jest to jednak największy problem. Najpierw należało zdobyć zezwolenie ministra rolnictwa na produkcję nawozów. Do tego niezbędna była pozytywna opinia o produktach Instytutu Upraw, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach. Atesty na cudze produkty 12 grudnia 1995 r. Danuta W. i Zdzisław P. zgłosili się w Puławach z identycznymi wnioskami o wydanie opinii o przydatności w rolnictwie nawozu wapniowo-węglanowego, wyprodukowanego przez nich z surowca pochodzącego z kopalni “Miedzianka”, wapniowo-magnezowego – z mieszanki surowców tej samej kopalni oraz dolomitów z kopalni “Radkowice”. Załączyli stosowne próbki, które – jak wykazało potem śledztwo – zostały rozdrobnione w laboratorium “Nowin”, dokąd dostarczył je Kazimierz G. (Nie ustalono jednak źródła ich pochodzenia). Już tydzień później otrzymali pozytywną opinię naukowców, którą załączyli do swojego wniosku o dopuszczenie przez Ministerstwo Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej nawozów do obrotu i stosowania w rolnictwie. Następnego dnia obie spółki zwróciły się do kieleckiej Izby Skarbowej o przyznanie im dotacji do produkcji i sprzedaży nawozów. Miesiąc później taka decyzja została wydana. Dla “Danchemu” na kwotę 490 tys. zł – później podwyższono ją do 556 tys. zł. Podobnie rzecz się miała z “Ilomarem”, który ostatecznie uzyskał pół miliona złotych. Zwróćmy uwagę na błyskawiczne działanie instytucji i urzędów. Dotacje miały być przyznawane sukcesywnie co miesiąc, na podstawie rachunków i faktur wystawianych rolnikom. Musiały one zawierać nie tylko imię i nazwisko z adresem kupującego, ilość kupowanego nawozu, ale i areał posiadanych gruntów rolnych. A także dowody wydania towaru z magazynu. Ponadto dla każdej wyprodukowanej partii towaru nie większej niż 2 tys. ton potrzebne były atesty Okręgowej Stacji Chemiczno-Rolniczej. Wystawianie atestów obwarowano regulaminem. Zaprzysiężony “próbobiorca” miał je pobierać z różnych części pryzmy, dokładnie wymieszać, podzielić na dwie części i zapakować do dwóch toreb, które powinny być zalakowane i opieczętowane. Jedną z toreb wraz z protokołem producent zawoził potem do stacji, a następnie wydany atest załączał do miesięcznego zestawienia sprzedaży. “Ilomar” i “Danchem” nadesłały pierwsze wykazy już w lutym 1996 r., kiedy żadna z firm nie wyprodukowała jeszcze ani grama nawozu. “Próbobiorca” nr 28 – okazała się nim laborantka “Nowin” Teresa S. – otrzymywała po prostu od Kazimierza G. próbki nawozu i za 20 zł sporządzała protokół, który stawał się podstawą wydania atestu, a w konsekwencji otrzymania pieniędzy z budżetu państwa. Takich atestów wydano obu spółkom ok. pięćdziesięciu. Półtora tysiąca martwych dusz Pozostawało jednak znalezienie fikcyjnych odbiorców… Przedstawiciele firm jechali do urzędów gminnych i okazując zgodę ministerstwa na obrót i stosowanie produkowanych przez siebie nawozów, prosili o listy rolników, którzy mogli być ich ewentualnymi klientami. Gminni urzędnicy bez żadnych oporów udostępniali takie listy. A wtedy wystarczyło już tylko wpisać potrzebne dane do rachunków i sfałszować podpisy. W pierwszym okresie robił to pomysłodawca
Tagi:
Wiesława Wanat