Posłańcy śmierci

Posłańcy śmierci

80% z nas umiera poza domem. Zwykle o śmierci informuje najbliższych policjant lub lekarz Jest 12 października, mija godz. 21. Wojciech Pasieczny ogląda mecz Polska-Anglia. W tym czasie na ul. Szaserów w Warszawie słychać tępy huk uderzenia człowieka o blachę. U Pasiecznego dzwoni telefon. Zanim się zjawił na miejscu, zdążono obrysować ślady hamowania. Zakłada rękawiczki i przeszukuje zwłoki. Do worka wkłada klucze, portfel, zegarek, zakrwawione zaświadczenie z urzędu pracy… Jest dawno po meczu, gdy w drzwiach mieszkania pod adresem z zaświadczenia stają funkcjonariusze. Zawsze jeżdżą we dwóch. Jeden musi to powiedzieć, drugi obserwuje reakcję, na wypadek gdyby ten ktoś nie mógł tego znieść. – Dobry wieczór, czy pani nazywa się…? Mamy przykrą wiadomość. Odrętwiała kobieta wysiada z radiowozu na Szaserów. – Czy jest pani w stanie rozpoznać zwłoki? – słychać szelest foliowego worka. Jęk. Nie płacz, tylko jęk: – Pił, ale był dobry, pieniądze zawsze przynosił. Jak teraz żyć? – klęka przed plamą krwi na asfalcie. Co chwilę opada jej głowa, jakby przysypiała. Nagle krzyczy, że ktoś dzwoni do drzwi. Choć jest na ulicy… Gdy umundurowany insp. Wojciech Pasieczny z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji staje w drzwiach, ludziom miękną kolana. Jego powinność to m.in. zawiadamianie najbliższych o śmierci. Rocznie musi to powiedzieć kilkudziesięciu osobom. Wszystko rejestruje w pamięci, potem opowiada żonom, mężom, matkom, dzieciom… Ale bez szczegółów. Trzeba podać tyle prawdy, ile są w stanie znieść. Ludzie zachowują się nieobliczalnie. Potrafią wtedy złapać za nóż, żeby się zabić, albo otwierają okna i chcą skakać. Czasem włączają telewizor na cały regulator, żeby tego nie usłyszeć… 80% z nas umiera poza domem. W skali stu najbardziej stresogennych doświadczeń życiowych śmierć bliskiej osoby jest na pierwszym miejscu. Dużo dalej utrata pracy, rozwód, pożar, strata dobytku. Onkolodzy, chirurdzy, policjanci… Ludzie, którzy w zawód mają wpisane przekazywanie bliskim tej wiadomości, mówią, że nigdy nie ma identycznego dialogu. Bardzo mi przykro Zaledwie 5% z nas odchodzi na tamten świat nagle, 95% stopniowo, ze starości albo choroby. Głównie z powodu raka. Co roku w Polsce onkolodzy odnotowują 120 tys. nowych zachorowań. 70% chorych umiera. Jeśli do każdego, kto umarł w 2005 r., dodać pięć najbliższych osób, 2,5 mln ludzi dowiaduje się o czyimś odejściu. Każdy przyjęty do szpitala wypełnia rubrykę, kogo powiadomić, gdyby… Tylko lekarz prowadzący i ordynator oddziału mają prawo wypisać akt zgonu i powiedzieć to rodzinie. Mówią, że najtrudniej wtedy, gdy odchodzi dziecko. – Tak, boję się tych rozmów – przyznaje dr hab. Jan Godziński, ordynator chirurgii dziecięcej Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu. – Dwa momenty są najgorsze. Ten, gdy wiemy, że już nie ma ratunku, a dziecko jeszcze żyje, i wtedy, kiedy odchodzi. Pamiętam każdą rozmowę z rodzicami. Gdy umiera dziecko onkologiczne, zwykle wcześniej następuje poprawa, jest trochę nadziei, potem nagle gaśnie… Jeśli dziecko jeszcze żyje, mimo że już nie reaguje na leki, nawet słowa „nie wiadomo jak długo” są dla najbliższych kojące. Długo to tydzień, miesiąc, zwykle wcześniej, niż się wydaje. Najczęściej rodzina nie chce tego lekarza już więcej widzieć, bo w JEGO szpitalu umarło ICH dziecko. Ale czasem wracają. To dla mnie najważniejsze. Że oni przede mną nie uciekli… W onkologii nie ma nagłych śmierci. – Poznajemy dzieci, ich losy, matki – opowiada dr Godziński. – O wiele łatwiej jest chirurgom, gdy śmierć przychodzi nagle, w wyniku wypadków samochodowych czy upadków z wysokości. Robi się wszystko, żeby dziecko ratować, ale stres trwa tak krótko, nie ma czasu się przyzwyczaić do niego i rodziny. Nie, gdy dziecko umiera, nie ma zestawu stosownych słów. To wygląda inaczej niż na filmach, gdzie się mówi „przykro mi”. Staramy się, żeby nie było w biegu, w długim szpitalnym korytarzu czy koło windy. Trzeba bardzo po prostu: „Zakres obrażeń nie pozwala mu żyć”, „Dołożyliśmy starań, żeby nie cierpiał”. Należy unikać medycznych nazw, w których mogliby się pogubić. 80% dzieci z nowotworem dziś udaje się wyleczyć. Odchodzi 20%. – W naszym żargonie dziecko zaczyna się walić, czyli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 44/2005

Kategorie: Reportaż
Tagi: Edyta Gietka