Rano, 24 kwietnia, dotarło do mnie boleśnie, że więcej spotkań i rozmów już nie będzie „Przeczytaj koniecznie »Spowiedników« Mickiewicza i Fredry Bogdana Zakrzewskiego, chciałbym o tym z tobą porozmawiać w Konstancinie. Wybieram się do Zaiksu w pierwszym tygodniu maja, zamów tam sobie jak zwykle pokój, to pogadamy”. Umawialiśmy się na to kilkudniowe spotkanie w przedświąteczny piątek, 18 kwietnia. Poprosił o przekazanie pozdrowień świątecznych Nanie, córce Jurka, mego brata, mojej bratanicy, którą znał od dziecka i której w pewnym okresie dzięki medycznym kontaktom swojej żony, Wiesławy, pomagał w skomplikowanym leczeniu. Zaskoczył mnie wtrąconą uwagą o mojej nieżyjącej już od kilku lat żonie, mówiąc, że Zosia umiała taktownie słuchać i nigdy ostentacyjnie nie wychwalała jego twórczości jak inne panie. Wreszcie tłumaczył się, że choć wie, że publikuję w miesięczniku „Teatr” jakieś fragmenty powstającej książki o Jurku, to nie może już ze względu na oczy czytać drobnego druku, i prosił, żebym mu coś z tego przybliżył w Konstancinie. Był w tej, jak się okazało, ostatniej ze mną rozmowie telefonicznej jakby trochę wycofany, przyciszony, nie żartował, jak zwykł przeważnie robić. Nie miałem jednak złych przeczuć, bo Tadeusz miewał zmienne nastroje, do czego byłem przyzwyczajony. O spotkaniu w Konstancinie mówił bez żadnych asekuracji i wątpliwości, jak mu się to nieraz wcześniej zdarzało. Patrzę na fotografię Tadeusza podarowaną mi, jak wynika z podpisu na odwrocie, w lipcu 2008 r. w Konstancinie: „Na pamiątkę naszych spotkań i rozmów”. Jest na niej pogodny, uśmiechnięty. Dziś rano, 24 kwietnia 2014 r., dotarło do mnie boleśnie, że więcej spotkań i rozmów już nie będzie… Gdy teraz, w południe, przystępuję na prośbę redakcji „Przeglądu” do pisania felietonu wspomnieniowego, siłą rzeczy rozpamiętuję przytaczaną rozmowę. Ale spróbuję się od niej oddalić, żeby przypomnieć inne rozmowy, spotkania i znane mi wątki biograficzne, przywołane z wieloletnich kontaktów z tym mądrym, towarzysko uroczym człowiekiem, najwybitniejszym polskim twórcą, z jakim miałem szczęście się zaprzyjaźnić. BEZPOŚREDNIO RÓŻEWICZA POZNAŁEM za sprawą mego brata Jerzego Jarockiego, na Dworcu Gdańskim w Warszawie, jesienią 1969 r. Na jednym z peronów tego dworca obsługującego głównie pociągi z radzieckimi wojskowymi i ich rodzinami, stał składający się z samych wagonów sypialnych pociąg z Moskwy do Berlina. Paru młodych żołnierzy, wychylając się z okna, śpiewało czastuszki. Na inny tor miał wjechać pociąg z Berlina do Moskwy. Jurek wraz z zespołem Starego Teatru z Krakowa i towarzyszącym im Tadeuszem Różewiczem, jechali nim do Moskwy. Wieźli bowiem tam jego świeżo wystawioną (prapremiera w Starym) „Moją córeczkę”. Poza tym „Fantazego” w reżyserii Konrada Swinarskiego i chyba również „Klątwę”. Ja pojawiłem się na dworcu jako bagażowy brata, no i odprowadzający go. W pewnym momencie na peronie zjawił się mężczyzna w długim do kostek futrzanym staromodnym paltocie, uśmiechnięty, pogodny, młodo wyglądający, niewysoki, i przywitał się przyjaźnie z moim bratem. Jurek powiedział do – jak się wkrótce okazało – Różewicza: „Poznajcie się, panowie! Przedstawiam ci, Tadeuszu, mego brata, również pisarz, ale niekonkurencyjny, bo nie jest poetą”. W głosie Jurka wyczułem ironię dla mnie przeznaczoną, natomiast do Różewicza odnosił się z przyjaznym szacunkiem. Jakiś czas potem spotkaliśmy się w Krakowie na obiedzie u brata, z udziałem przyjaciela Różewicza, Jerzego Nowosielskiego, który podarował Jurkowi jeden ze swoich obrazów ikon, w intencji sprezentowania słynnemu w ZSRR chirurgowi ortopedzie, leczącemu Nanę w klinice w Kurganie za Uralem. Później spotykaliśmy się w różnych miejscach i okresach raczej przypadkowo, ale, jak mniemam, przypadliśmy sobie do serca. OD PONAD 30 LAT spotykaliśmy się w Zaiksie w Konstancinie, czasem nawet dwa, trzy razy w roku, odbywając wspólne spacery po tamtejszym ogrodzie i dalsze do tężni. Do ulubionych miejsc Różewicza należał słynny bazar usytuowany na wielkiej przestrzeni przy drodze do papierni w Mirkach, naprzeciwko Starej Papierni przerobionej na luksusowe centrum handlowe i usługowe. Towarzyszyłem mu tam wielokrotnie. Bazar stanowi syntezę osobliwych dziejów polskiej transformacji wolnorynkowej. Dawniej, gdy Tadeusz czuł się dobrze, chłonął rodzajowe scenki z tego miejsca, przyglądając się wszystkiemu długo i wnikliwie. Na początku lat 90. ubiegłego wieku można było tu nabyć rozebrany na części ręczny karabin
Tagi:
Robert Jarocki