Mikołajczyk i PSL uważali oddziały powojennego zbrojnego podziemia za bandy „Stojąc na gruncie demokracji politycznej, społecznej, gospodarczej, stwierdzamy, że wszelkie próby [ataku] na jej podstawowe założenia będą przez nas zwalczane, że zakusy rodzimej reakcji spod znaku NSZ czy WiN muszą być unicestwione”. Nie jest to – jak mogłoby się wydawać – cytat z przemówienia Bolesława Bieruta, lecz fragment artykułu z prasy PSL z końca 1946 r. „Gazeta Ludowa”, „Chłopski Sztandar” i inne tytuły wydawane przez ludowców poświęcały zbrojnemu podziemiu sporo miejsca. Niemal każdego dnia drukowały informacje o dokonanych przez nie napadach i zabójstwach. W czerwcu 1946 r. korespondent „Gazety Ludowej” w Radomiu donosił, że do pobliskiego Szydłowca „wtargnęła banda w sile 60 ludzi ubranych w mundury wojskowe, z otokami na czapkach”, a następnie „obrabowała przejeżdżające samochody oraz sterroryzowała ludność cywilną. (…) Część bandytów zakwaterowała się w siedmiu stodołach, reszta u księdza na parafii”. Zaalarmowana milicja zarządziła pościg, w wyniku którego „zostało zabitych dziewięciu bandytów, w tym dowódca, odbito dziewięciu ludzi, których banda uprowadziła i których miała rozstrzelać”. Podobne relacje czytelnicy ludowej prasy otrzymywali regularnie. Dziennikarze związani z PSL ubolewali, że „nie ma tygodnia, żeby nie docierały do nas wiadomości o skrytobójczych mordach, dokonywanych przez faszystów polskich spod znaku NSZ na osobach różnych działaczy politycznych. Ostatnio padł ofiarą tych kainowskich zbrodni pułkownik Wojska Polskiego z żoną oraz J. Matuszewski, założyciel Stronnictwa Demokratycznego w Żyrardowie. Zbrodnie te to wstrząsające świadectwo zła i nienawiści wszczepionych w dusze Polaków, będących na usługach faszyzmu”. Potępienie rozlewu krwi Ofiarami podziemia byli zarówno działacze polityczni, jak i zwykli chłopi, stąd zrozumiałe wzburzenie prasy ludowej. Na jej łamach publicyści zdecydowanie potępiali rozlew krwi, podkreślając, że „morderstwa w ten sposób dokonywane wymagają najsurowszej kary, ludzie, którym zdeprawowana ideologia nakazuje strzelanie zza węgła, muszą być unieszkodliwieni”. „Leśni” nie mogli liczyć na poparcie wsi, gdyż „chłop polski wolny jest od wszelkich wpływów faszystowskich i dlatego w tej warstwie społecznej znajdują niecne czyny NSZ-owskich bandytów specjalnie ostre potępienie”. Równie dosadnie o zbrojnym podziemiu pisał „Chłopski Sztandar”, naczelny organ prasowy PSL. Jak przekonywała w marcu 1946 r. jego redakcja, „chorobliwa mieszanina napuszonej frazeologii oraz jakże często zwyczajnego bandytyzmu – oto cechy tych środowisk”. Dlatego działalność leśnych band tygodnik oceniał jako „wybitnie szkodliwą zarówno w założeniach, jak i celach. Jest to pasożytnicza, chorobliwa narośl, która czerpie soki z żywego organizmu społeczeństwa, przynosząc temu organizmowi straszliwe szkody, nie dające się często naprawić”. „Co raz dochodzą wieści, że ludzie giną, mordowani skrytobójczo”, alarmował znowu „Chłopski Sztandar”. W głównym tekście numeru publicysta pytał, kto najczęściej pada ofiarą podziemia. Czy tylko działacze komunistyczni i funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa? „Przede wszystkim ginie człowiek. Przynależność partyjna czy rodzaj funkcji publicznej stanowią w tym wypadku zagadnienie wtórne, drugoplanowe. Najważniejsze i istotne jest, że GINĄ LUDZIE NA PODSTAWIE »WYROKÓW«, KTÓRE SIĘ LĘGNĄ GDZIEŚ W CIEMNIACH NOCY I PONURYCH ZAKAMARKACH ZWYRODNIAŁYCH MÓZGÓW” (podkreślenie oryg.). PSL jako „sowiecka agentura” Skąd taka niechęć ludowców do zbrojnego podziemia? Udział Stanisława Mikołajczyka w utworzonym 28 czerwca 1945 r. Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej (TRJN) miał gwarantować, że przemiany zachodzące w Polsce będą miały charakter demokratyczny. „Polska będzie wolna i niepodległa, jakkolwiek na przestrzeni 20-30 lat będzie przechodziła ciężkie sytuacje”, przewidywał Mikołajczyk. Swoją postawą aprobował więc nową sytuację polityczną w kraju, choć – co nie może dziwić – zachowywał wobec niej dystans. O ile jednak większość społeczeństwa przywitała udział Mikołajczyka w rządzie z nadzieją, o tyle podziemie nie zamierzało składać broni. Szacuje się, że tuż po wojnie w różnych nielegalnych strukturach działało nawet 80 tys. osób. Liczba ta tylko nieznacznie zmalała po uchwalonej 22 lipca 1945 r. amnestii. W jej wyniku ujawniło się ok. 40 tys. osób, lecz w większości byli to od dawna nieaktywni członkowie wojennej partyzantki. Część pozostała w lasach, uznając „konflikt zbrojny pomiędzy Wschodem a Zachodem za prawdopodobny, a kilka miesięcy później za nieunikniony”. Wielu członków leśnych band wiązało się bądź z organizacją