Przez dwa lata nie rozmawiał z polskimi mediami, dziś rozmawia z „Przeglądem”. Pierwszy i jedyny wywiad z byłym wicepremierem Prof. Grzegorz W. Kołodko – Był pan wicepremierem i ministrem finansów pod rządami aż czterech premierów. Jeden z nich mawiał, że „prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym, jak zaczynają, ale jak kończą”. A pan jak kończył? – Prawdziwych mężczyzn nie poznaje się ani po tym, jak zaczynają, ani jak kończą, tylko po tym, czy dotrzymują słowa. – Czy pan dotrzymywał, zapowiadając w 1994 i ponownie w 2002 r. przyspieszenie wzrostu gospodarczego? – Najlepiej świadczą o tym wyniki. – Dwakroć z własnej woli odchodził pan z rządu w trakcie kadencji. Czy bał się pan trwać do wyborów, w których rządzący w Polsce zawsze tracą władzę? – Cały czas wyznaję pogląd, że ktoś odpowiedzialny powinien brać się za politykę tylko wówczas, gdy spełnione są dwa warunki. Po pierwsze, trzeba mieć dobry program, w tym wypadku reform strukturalnych służących rozwojowi społeczno-gospodarczemu i, po drugie, muszą istnieć polityczne warunki, przynajmniej ich krytyczne minimum, wdrożenia tegoż programu. W innym przypadku paranie się polityką to strata czasu. Dlatego też dwukrotnie w przeszłości – w 1989 i ponownie w 1993 r. – odmówiłem wejścia do rządu. Gdy zaś oba te czynniki były spełnione – po raz pierwszy w 1994 i ponownie w 2002 r. – podjąłem wyzwanie. A jak sytuacja uległa zmianie, to z rządu odszedłem. Przed niespełna dwu laty zaraz po rozstrzygającym referendum w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej, którego wygranie miało fundamentalne znaczenie. – A gdyby to pana posłuchano dwa lata temu? Prezydent Kwaśniewski mówił, że jedynym programem, jaki tak naprawdę SLD miał, jest „Program Naprawy Finansów Rzeczypospolitej”. Jaka dziś byłaby sytuacja, gdyby realizowano wtedy pana koncepcje? – Mielibyśmy tempo wzrostu PKB rzędu 6-7% i szansę jego utrzymania przez następne lata. Co najmniej ćwierć miliona ludzi znalazłoby pracę, inflacja byłaby o punkt procentowy niższa. Wyższe byłyby płace, mniej byłoby biedy. Szybciej rosłyby inwestycje i eksport. Mniejszy też byłby deficyt budżetowy, dając szanse na korzystne wprowadzenie euro najdalej w 2008 r. Mamy zaś wyhamowanie tempa wzrostu do jakichś 3% w pierwszej połowie tego roku z wszystkimi tego konsekwencjami finansowymi, społecznymi, no i politycznymi. – Może kończył pan tak, jak kończył, odchodząc dwa lata temu z rządu SLD, bo pana program się nie sprawdzał? – Sprawdzał się, sprawdzał. To kierownictwo SLD się nie sprawdziło. Tak było w 1997 r., tak też stało się w 2003 r., kiedy SLD dokonał zaskakującego zwrotu w prawo. Wojna i pokój – Nie miał pan dostatecznego wsparcia politycznego ze strony koalicji SLD-PSL? – Na początku miałem, w szczególności w trakcie negocjowania korzystnych dla Polski finansowych warunków wejścia do Unii Europejskiej. Potem nie starczało poparcia dla mojej polityki szybkiego wzrostu i równoczesnej walki z biedą poprzez sprawiedliwsze dzielenie owoców tego wzrostu. Późniejsze, dokonywane już po moim odejściu nieudolne cięcia wydatków socjalnych musiały skończyć się zarówno zahamowaniem tempa wzrostu, jak i poszerzeniem i tak już dramatycznie dużego marginesu wykluczenia społecznego. Tak oto ta lewica sama sobie narysowała własną karykaturę. Gdy zaś w polityce to, co jest konieczne, staje się niemożliwe, człowiek odpowiedzialny zajmuje się tym, co możliwe. I – tym samym – sensowne. W moim przypadku oznaczało to dobrowolne odejście z polityki i powrót do nauki. Skądinąd te wędrówki z nauki do polityki i z powrotem są fascynujące i niebywale kształcące. – Podobno od czasów Kaleckiego jest pan najczęściej cytowanym i najwięcej publikującym za granicą polskim ekonomistą, pana książki naukowe wychodzą w kilkunastu językach, koncepcje ekonomiczne wykłada się na wielu uniwersytetach świata, a niektóre rządy – nie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej, lecz także w Chinach i wielu krajach rozwijających się – opierają politykę gospodarczą na pana teoriach i radach. Co jest trudniejsze, podróż z nauki do polityki czy z polityki do nauki? – Jedno i drugie jest wyzwaniem. Jak wyprawa na wojnę i powrót z niej. I po każdym wojażu jest się już trochę innym człowiekiem, bo poznaje się lepiej innych i siebie. Ale te przejścia mają zupełnie odmienną naturę. Polityka i nauka to jednak dwa różne
Tagi:
Andrzej Dryszel