Drugie wejście smoka

Drugie wejście smoka

Jak powracają wielcy sportowcy Kiedyś przychodzi ten nieuchronny moment, w którym trzeba powiedzieć: dosyć. Czasu się nie zatrzyma, metryki nie oszuka. Kariera sportowca jest na ogół krótka, trwa kilka, co najwyżej kilkanaście sezonów, a jej szczyt bywa czasem przelotną chwilą, wobec której lata ciężkiej pracy są niezauważalnym tłem. Rozstania bywają jednak bolesne. Zwłaszcza wówczas, kiedy karierę brutalnie przerywa kontuzja, choroba lub – co także się zdarzało nawet największym – kolizja z prawem i dyskwalifikacja. Niekiedy jednak są niespodziewane i zaskakujące, jakby bez racjonalnego powodu. Szokują fanów. Ale często okazuje się, że są to tylko czasowe przerwy. W glorii chwały wracają na sportowe areny. Dlaczego? Dla pieniędzy i z nostalgii za utraconą sławą? Bo nie potrafią znaleźć sobie miejsca w nowej dla nich rzeczywistości, gdyż głód sukcesu jest silniejszy od nich? A może dla kaprysu, żeby raz jeszcze sprawdzić się z najlepszymi i zdobyć to, czego jeszcze im się nie udało osiągnąć. Co chcą udowodnić? Basket silniejszy od niego MICHAEL JORDAN. Już za życia wystawiono mu pomnik, najwspanialszy z grających wciąż zawodników w historii NBA. Był twórcą potęgi Chicago Bulls ostatniej dekady XX wieku. Z chicagowskim teamem wywalczył sześć mistrzowskich tytułów, zdobywał wszystkie wyróżnienia, bił seryjnie rekordy. W 1993 roku, po wygraniu trzeci raz z rzędu mistrzostwa NBA, zszokował swych fanów na całym świecie informacją o zakończeniu sportowej kariery. JM tłumaczył powód swej decyzji wstrząsem, jaki przeżył po tragicznej śmierci ojca, zamordowanego na przydrożnym parkingu. „Air Jordan” nie rozstał się jednak ze sportem, jak zapowiadał. Mając 30 lat, to za mało, by przechodzić na sportową emeryturę, ale na rozpoczynanie kariery w nowej dyscyplinie to stanowczo za późno. Nawet jeśli jest się obdarzonym tak wielkim talentem jak Jordan. W satelickiej drużynie bejsbolowej chicagowskich White Sox furory nie zrobił. Im było bliżej końca kolejnego sezonu NBA, tym częściej zaglądał do treningowego centrum Bulls. – Tak jak wtedy musiałem odejść, tak teraz muszę wrócić na parkiet – skomentował swój come back, który nastąpił 19 marca 1995 r. w meczu przeciwko Indiana Pacers. Jordan rozegrał 17 ostatnich spotkań w sezonie spotkań, ale czwarty tytuł był poza zasięgiem „Byków”. Chicagowian wyeliminowali z rywalizacji w drugiej rundzie play off koszykarze Orlando Magic. Ale w następnych trzech sezonach Bulls nie mieli sobie równych, a MJ dwukrotnie był wyróżniany zaszczytnym tytułem MVP, najwartościowszego gracza ligi. – Chyba Pan Bóg przebrał się za Jordana – zachwycał się grą Jordana najlepszy w historii NBA biały koszykarz – Larry Bird. MJ był u absolutnych szczytów popularności, zarabiał krocie. Ok. 30 mln dolarów rocznie. Po powrocie na parkiet za jeden tylko sezon zgarnął więcej niż za dziesięć wcześniejszych lat gry w koszykówkę. Oczywiście, nie licząc dochodów z reklam, bo te zawsze wielokrotnie przewyższały kwoty zawarte w klubowym kontrakcie. Ale na Jordanie miliony zarabiały przede wszystkim wielkie firmy. To dzięki niemu m.in. producent sprzętu sportowego „Nike” stał się światowym potentatem w swej branży. Po zakończonym zwycięsko sezonie 1997/98 Jordan, mimo namowom i ofertom nowego lukratywnego kontraktu, nie przedłużył już umowy z Bulls. Wydawało się, że tym razem definitywnie rozstaje się ze sportem. Rychło jednak wybuchła kolejna bomba „made in Jordan”. W styczniu 2000 r. MJ wykupił znaczną część udziałów w Washington Wizards, klubie równie słabym jak Bulls po jego odejściu. Ale po 20 miesiącach zarządzania zespołem „Czarodziejów” nie mógł zdzierżyć jego seryjnych klęsk i… postanowił sam pokazać młodszym kolegom na parkiecie, czego od nich oczekuje. 25 września zrezygnował z posady prezydenta, bo nie wypadało składać dwóch takich samych podpisów na kontrakcie zawodniczym. Drugi powrót Jordana do wielkiej koszykówki stał się faktem! Tym razem przerwa w grze trwała trzy i pół roku. 30 października w inaugurującym nowy sezon NBA spotkaniu przeciwko New York Knicks 38-letni Michael Jordan zagrał 37 minut. Zdobył 19 punktów, zaliczył 5 zbiórek i 4 przechwyty… Koszykarzom Wizards nie grozi jednak, nawet z MJ w składzie, walka o mistrzostwo.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 51/2001

Kategorie: Sport