Pożary w Amazonii: mięso i polityka

Pożary w Amazonii: mięso i polityka

fot.safeearth.com

Tak duże zniszczenia nie byłyby możliwe bez udziału człowieka Korespondencja z Ameryki Południowej Od miesiąca Amazonia stoi w ogniu. Obrazy satelitarne pokazują chmury dymu zasnuwające kontynent, na zdjęciach oglądamy szare kikuty drzew sterczące wśród popiołów. I chociaż – jak przekonują niektórzy – pożary lasów w regionie nie są niczym nowym, ich liczba wzrosła niemal dwukrotnie w porównaniu z rokiem ubiegłym. Tak duże zniszczenia nie byłyby możliwe bez udziału człowieka. Światowy wzrost popytu na mięso oraz projekty polityczne prezydentów Boliwii i Brazylii mają w tym swój udział. Boliwia: kolonizacja wewnętrzna Roboré to jedno z większych miasteczek na wschodnim, słabo zaludnionym krańcu Boliwii, wchodzącym w skład departamentu Santa Cruz. Z komisariatu policji na rogu rynku zostały tylko ściany. Reszta spłonęła w ciągu nocy. – Przyjeżdżają osadnicy, którzy nie znają realiów regionu, i potem dochodzi do tego typu sytuacji – mówi strażniczka rezerwatu Tucabaca. Jedno z osiedli miało powstać właśnie na terenie rezerwatu Tucabaca na podstawie decyzji rządu centralnego. W listopadzie 2018 r. mieszkańcy okolic Roboré wyszli na główną drogę w proteście przeciw niszczeniu terenów chronionych i zostali spacyfikowani przez policję. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, to właśnie wtedy – a nie podczas obecnych pożarów – spłonął komisariat. – Chodzimy do osadników, tłumaczymy – ciągnie strażniczka – że w czasie silnych wiatrów wypalanie jest kategorycznie zabronione. I co odpowiadają? To nasza ziemia, prezydent nam dał i nikt nam tu nie będzie rozkazywać! Ze wzgórza nad doliną Tucabaca wyraźnie widać wielki na kilkadziesiąt hektarów prostokąt wykarczowanego lasu. Prezydent Evo Morales utrzymuje, że chodzi o małych producentów, ubogich chłopów, o „pół hektara na poletko kukurydzy”, tymczasem przeprowadzenie wylesiania w takiej skali, tak szybko i z taką precyzją jak tutaj wiąże się z wykorzystaniem ciężkiego sprzętu i niemałymi kosztami. Gdy strażniczka parku mówi o osadnikach, używa słowa colono, kolonizator, tego samego, którym określa się np. Niemców i Polaków, którzy na początku XX w. osiedlali się w sąsiednim Paragwaju. W Boliwii mówimy o kolonizacji wewnętrznej – chodzi o mieszkańców pustynnego Altiplano, nazywanych collas, którym przyznaje się ziemie na wilgotnym wschodzie kraju. Zarówno przyjezdni, jak i miejscowi mają paszporty boliwijskie, ale tylko ci pierwsi często porozumiewają się w keczua czy ajmara, a na wschodzie są postrzegani jako obcy, nieproszeni i niepożądani przybysze. Interesujące, że osadnicy środkowoeuropejscy zyskali w Paragwaju podobną sławę co collas we wschodniej Boliwii – jednym i drugim przypięto łatkę niedbających o higienę i przesadnie oszczędnych. Miejscowych irytuje jednak przede wszystkim wyjątkowa przychylność władz centralnych, jaką cieszą się przyjezdni. Dlaczego rozdaje się tutejsze ziemie ludziom z innych regionów – pytają – gdy my sami nie mamy takich przywilejów? W dodatku beneficjenci często nie są aż tak potrzebujący, jak się ich przedstawia, za to, owszem, należą do ludu Ajmara, tak jak głowa państwa. Proces kolonizacji odbywa się w atmosferze polaryzacji etnicznej; dyskurs partii rządzącej dzieli Boliwię na dobrych – tych z Altiplano, i złych – tych z Santa Cruz. Opozycja wytyka, że w grę wchodzi także wynik wyborczy. Collas, tradycyjni sprzymierzeńcy Evo Moralesa, są osiedlani w departamentach, w których ubiegający się o czwartą z rzędu kadencję prezydent kraju notuje najniższe poparcie. To również dla tych departamentów – Santa Cruz i Beni – 9 lipca br. wydany został dekret zezwalający na kontrolowane wypalanie lasów. Miesiąc później ogień wymknął się spod kontroli. Evo Morales drwił z manifestantów domagających się dopuszczenia pomocy z zagranicy: „Teraz protestujecie, a potem zamawiacie jedzenie w styropianowych pudełkach, na tym dopiero cierpi natura!”. Władze zareagowały dopiero po przeszło dwóch tygodniach pożarów – rząd opłacił usługi samolotu gaśniczego Supertanker, do akcji wkroczyli strażacy i helikoptery. Szacuje się, że w tragedii spłonęło milion hektarów lasu. To obszar odpowiadający powierzchni województwa opolskiego. Istnieją obawy, że wylesiane tereny wschodu Boliwii staną się gruntem pod nowe uprawy koki. W sąsiednim regionie Chapare luksusowe samochody i domy o przesadnych rozmiarach w ubogich z pozoru wioseczkach wskazują wyraźnie, że zielone listki są nie tylko sprzedawane do bezpośredniego spożycia, ale także przetwarzane na kokainę. Evo Morales doszedł do władzy właśnie jako młody przywódca cocaleros

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 36/2019

Kategorie: Świat