Amerykański niszczyciel oddał w Gdyni przypadkowe strzały. Co będzie, jeśli „przypadkowo” zaczną strzelać rakiety Patriot? W niedzielę 25 października niektóre stacje telewizyjne przerwały program, aby na żywo relacjonować sensacyjne zjawisko, a mianowicie wejście do portu w Gdyni okrętu wojennego. Nie dziwiłaby taka oprawa medialna, gdyby do portu wchodził polski okręt wojenny, bo rzeczywiście przy znanej kondycji polskiej Marynarki Wojennej podobna operacja wymagałaby szczególnego potraktowania przez media. Po prostu trzeba by taki fakt uwiecznić dla potomnych. Nie był to jednak, niestety, żaden ORP, czyli Okręt Rzeczypospolitej Polskiej, ani żaden Latający Holender. Jakaż więc jednostka wzbudziła takie niecodzienne zainteresowanie mediów? Był to okręt floty Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, niszczyciel USS „Ramage”. Początkowo mogła dziwić owa atmosfera sensacji wokół tego, wydawałoby się, normalnego zjawiska w warunkach działania dwóch flot w ramach jednego sojuszu. Co innego, gdyby taka wizyta miała miejsce jeszcze w czasach, gdy Polska była członkiem Układu Warszawskiego. Wtedy to faktycznie byłaby sensacja. Jednak po zakończeniu wizyty okrętu należy chylić czoła przed intuicją reporterską. Faktycznie te odwiedziny wymagały oprawy w przewidywaniu sensacji. Sugerowałbym nawet, aby od tego momentu każde przybycie następnych USS-ów (United States Ship) było pilnie śledzone przez media, od pojawienia się sylwetki okrętu na horyzoncie po skrycie się dymu z komina za linią horyzontu po wyjściu z portu. Przy czym nie tyle ważna jest wielkość jednostki, ile uzbrojenie, jakie ma na swoim pokładzie. Myślę, biorąc pod uwagę ostatnie doświadczenia, że żądne sensacji media nie zawiodą się przy okazji takich odwiedzin. W czasie ostatniej wizyty amerykańskiego niszczyciela marynarze z jego załogi m.in. przegrali sromotnie (3:10) mecz piłki nożnej z polskimi kolegami, wyremontowali wózki inwalidzkie w gdyńskim hospicjum, a w domu dziecka wykonali prace ogrodowe, za co cześć im i chwała. Byłoby wszystko dobrze, gdyby jakiś czort ich nie podkusił, aby na sam koniec wizyty, w czasie manewru wychodzenia z portu, dotknąć uzbrojenia. Wtedy oddanych zostało trzy do pięciu strzałów (w zależności od wersji relacji), prawdopodobnie z broni pokładowej, w kierunku pobliskich magazynów portowych. Na zamieszczonych w internecie zdjęciach miejsc uderzeń pocisków widać wyraźnie, że tylko centymetry dzieliły od tego, żeby zamiast trafień w parapet pociski przebiły okna i utkwiły w… no właśnie, lepiej nie spekulować, w kim lub w czym mogłyby utkwić. Tylko szczęśliwy zbieg okoliczności albo, jak wolą niektórzy, cud sprawił, że od tego „pożegnalnego salutu” nikt nie ucierpiał i nie było znacznych strat materialnych. W czasie skomplikowanego manewru wyjścia okrętu z portu wszyscy członkowie załogi byli na swoich etatowych stanowiskach, to zrozumiałe, ale dlaczego, jak twierdzą świadkowie, obsługi działek i karabinów dołączyły amunicję? Dlaczego karabiny, a może i działka były przeładowane, to znaczy, naboje były wprowadzone do komór nabojowych? Naboje musiały być wprowadzone, jeżeli mamy uznać za wiarygodne wstępne ustalenia i wyjaśnienia prokuratury wojskowej, że strzały oddane zostały w czasie czyszczenia broni lub nieumyślnie w czasie rutynowej kontroli sprzętu, że był to przypadek. Być może same strzały zostały oddane przypadkowo, ale na pewno nie jest przypadkiem, że w czasie pobytu w sojuszniczym, było nie było, porcie uzbrojenie pokładowe obcego okrętu wojennego jest w pełnej gotowości do otwarcia ognia. To wszystko dzieje się w sytuacji, gdy organizuje się również zwiedzanie okrętu dla mieszkańców Gdyni. Ciekawe, w jakim stopniu gotowości do użycia było uzbrojenie rakietowe okrętu, a także uzbrojenie artyleryjskie dużych kalibrów? Również ciekawe jest to, jaką w ogóle broń i amunicję przywiózł na pokładzie do portu w Gdyni ten niszczyciel. Całe szczęście, że i tego uzbrojenia „rutynowo” nie kontrolowano, bo gdyby tutaj „przypadkowo” padł strzał lub nastąpił start, skutki mogłyby być nieobliczalne. Mówiąc bardziej obrazowo, wierzchołek gdyńskiego wieżowca Sea Towers mógłby się znaleźć przed głównym wejściem do dowództwa Marynarki Wojennej RP. W polskich warunkach, w sytuacji, gdy dochodzi do „nieumyślnego” strzału, prokuratura nie poprzestaje na stwierdzeniu, że to przypadek, i konsekwentnie dąży do ustalenia winnych oraz postawienia im odpowiednich zarzutów. Tym bardziej że takie „przypadki” niosą olbrzymie zagrożenie dla innych, tak jak to miało miejsce swego czasu na poligonie
Tagi:
Piotr Makarewicz