Pożegnanie starego roku

Pożegnanie starego roku

Zakończył się rok 2010. W historii Polski zapisał się największą tragedią, jaka kiedykolwiek nas spotkała w czasie pokoju. Była nią niewątpliwie katastrofa rządowego samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem, w której zginęło 96 osób, w tym prezydencka para, wybitni politycy wszystkich ugrupowań, elita wojska… Nawet w czasie kampanii wrześniowej 1939 r. zginęło mniej generałów Wojska Polskiego niż w szczątkach prezydenckiego tupolewa. Spontaniczna, autentyczna żałoba, która ogarnęła cały kraj, została przerwana decyzją o pochowaniu prezydenckiej pary na Wawelu. Nie chodziło tylko o to, czy Lech Kaczyński zasłużył na Wawel, ale także o to, że kard. Dziwisz swoją decyzją zlekceważył prawa rządu i głowy państwa do dysponowania grobami królewskimi w katedrze wawelskiej. Te prawa potwierdziła Stolica Apostolska w 1937 r., po awanturze wywołanej samowolnym przeniesieniem trumny marszałka Piłsudskiego z krypty św. Leonarda do niewykończonej jeszcze krypty Srebrnych Dzwonów. Warto przypomnieć, że rząd polski na uchodźstwie po śmierci gen. Sikorskiego podjął uchwałę, że po wojnie zwłoki naczelnego wodza i premiera spoczną na Wawelu. Nie miał więc, jak widać, wątpliwości, że mógł decydować o pochówku w grobach królewskich. Tym razem o pochówku prezydenckiej pary (to też precedens – ani Piłsudski, ani Sikorski nie byli chowani na Wawelu z małżonkami) zadecydował kardynał wspólnie z rodziną tragicznie zmarłego prezydenta. To źle. Ale jeszcze gorzej, że ani rząd, ani pełniący obowiązki prezydenta marszałek Sejmu nie mieli nawet odwagi upomnieć się o swoje prawa. Tragedia smoleńska zapoczątkowała kilka procesów, a kilka zapewne przyspieszyła. Seria pogrzebów ofiar smoleńskiej katastrofy, organizowanych z ceremoniałem kościelno-państwowym, dała szansę licznym biskupom na ujawnienie w pogrzebowych kazaniach transmitowanych przez telewizję swych poglądów politycznych. Niestety, skrajnie konserwatywnych, wrogich liberalnej demokracji, otwartemu społeczeństwu i tym siłom politycznym, które za takimi wartościami się opowiadają. Udział w pogrzebach najwyższych dostojników państwowych dał niektórym hierarchom kościelnym poczucie siły, a zarazem okazję do zademonstrowania niebywałej wręcz pychy. Rzecz zdumiewająca, Kościół w Polsce, znajdujący się w głębokim kryzysie (dobrze zdiagnozowanym w liście o. Wiśniewskiego do nuncjusza), poczuł się wyjątkowo silny i uprawniony do zaangażowania w wybory prezydenckie w sposób nieakceptowany we współczesnych demokratycznych krajach Europy. Na koniec wybory te, wraz ze swym kandydatem, Jarosławem Kaczyńskim, przegrał. Przegrany w wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński albo ostatecznie oszalał, albo świadomie postawił na wojnę z całym światem, wojnę, która może wzmocnić i zakonserwować najbardziej mu oddany, bezrefleksyjny, głęboko sfrustrowany elektorat. Jest go w Polsce wciąż jeszcze sporo, w granicach 20%. Ale nadzieja w tym, że będzie się kurczył. Część posłów (i europosłów) PiS odeszła ze swej partii (pierwsi zostali wyrzuceni przez Kaczyńskiego, reszta odeszła z nimi na znak solidarności i z obawy, że pod tym kierownictwem PiS nigdy władzy nie odzyska i coraz bardziej będzie się staczało na margines). Polska Jest Najważniejsza jako nazwa partii jest jeszcze bardziej pretensjonalna niż Prawo i Sprawiedliwość. Nowe ugrupowanie, na które z nadzieją, zdaje się, patrzy część Platformy, upatrując w nim potencjał do zrealizowania tego, czego nie udało się zrealizować pod hasłem POPiS, nie ma chyba jednak większych szans na wejście do parlamentu. Cokolwiek dziś mówią Kluzik-Rostkowska, Poncyljusz czy Kowal, są niewiarygodni. Nie wspominając już o tym, że firmowali wszystkie łajdactwa IV RP, jeszcze niedawno próbowali naród uszczęśliwić prezydentem Kaczyńskim. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby im się udało. Inna inicjatywa polityczna, jaką miała być podjęta przez Pawła Piskorskiego próba reaktywacji Stronnictwa Demokratycznego, też się nie powiodła. Kandydat Stronnictwa na prezydenta RP, Andrzej Olechowski, uzyskał poparcie mniej niż 1,5% wyborców, samo Stronnictwo w sondażach w ogóle nie istnieje, poparcie dla tej partii nigdy nie było wyższe niż 1%. W dodatku spory wewnętrzne „starych” i „nowych” działaczy nie tylko kompromitują to środowisko, ale wręcz czynią je komicznym w odbiorze społecznym. Wyraźnie nie wiedzie się jednemu z najbardziej wyrazistych polityków, jakim jest Janusz Palikot. Stworzony przez niego Ruch Poparcia też nie zaistniał w sondażach i wszystko wskazuje na to, że nie ma szans na przekroczenie progu wyborczego. Inna sprawa, że poza ostrymi wypowiedziami Palikota i jego ostatnio demonstrowanym antyklerykalizmem trudno odcyfrować program tego ugrupowania, a nawet poglądy jego lidera na większość najważniejszych problemów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2011, 2011

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki