Prąd biorę z balkonu

Prąd biorę z balkonu

mat pras

Rząd przygotowuje zmiany w prawie, które utrudnią rozwój czystej energetyki Młoda kobieta traci przytomność przed siedzibą Sejmu. Na pomoc ruszają jej posłanki i posłowie. Robią masaż serca, sztuczne oddychanie, podłączają kroplówkę. Tak wyglądał happening zorganizowany przez grupkę entuzjastów energetyki odnawialnej. Akcja pod parlamentem miała zwrócić uwagę na to, że bez wsparcia państwa, w postaci np. taryf gwarantowanych, osób mniej zamożnych nie będzie stać na założenie małych elektrowni u siebie w domach, a nawet w mieszkaniach. Omdlałą kobietą była prosumentka, czyli osoba wytwarzająca energię z odnawialnych źródeł, tzw. OZE. Prosument to bowiem skrzyżowanie konsumenta z producentem. Teoretycznie może nim zostać każdy, kto chce nie tylko korzystać z prądu, ciepła itd., ale także trochę go wyprodukować. Dla siebie i dla innych. Elektrownia na dachu Entuzjaści rozwoju energetyki odnawialnej i rozproszonej od lat promują zakładanie przez obywateli wszelkich odmian mikro- i minielektrowni. Na wsi, gdzie są gospodarstwa rolne, można uzyskiwać energię z małych biogazowni. Na dużych przestrzeniach o odpowiednim ukształtowaniu terenu można stawiać elektrownie wiatrowe, a praktycznie wszędzie energię daje słońce. Latem da się podgrzewać wodę energią zgromadzoną w panelach słonecznych, ale można także ułożyć na dachu ogniwa fotowoltaiczne, które produkują prąd nawet w gorszą pogodę. Okazuje się, że w Polsce, gdzie niebo dość często pokrywają chmury, prąd z takich baterii może służyć do napędzania niewielkich urządzeń elektrycznych. Niemcy, którzy klimat mają podobny, już to zrozumieli. Eksperci od OZE utrzymują, że nawet mieszkańcy bloków mogliby montować baterie słoneczne na balkonach. A ktoś z większą kasą w porozumieniu z zarządem wspólnoty mieszkaniowej czy spółdzielni uzyskiwałby zgodę na postawienie baterii fotowoltaicznej np. na dachu. Zresztą mieszkańcy mogliby się składać na domową elektrownię. To wszystko brzmi trochę jak bajka i w zasadzie jest bajką, bo, po pierwsze, obyczaj produkowania na własne potrzeby energii nie jest jeszcze zbyt powszechny, po drugie, uzyskiwanie pozwoleń i podłączeń do sieci jest obarczone różnymi barierami biurokratycznymi, po trzecie zaś – systemy są wciąż bardzo drogie, kosztują nawet kilkadziesiąt tysięcy. A władze nie kwapią się do pomagania tym, którzy chcą pomóc sobie i państwu. Polska podpisała się pod unijnymi dyrektywami, że do 2020 r. 15% energii uzyskiwanej w kraju będzie pochodziło ze źródeł odnawialnych, bo to może zmniejszyć zanieczyszczenie atmosfery. Nowa władza zdaje się jednak podążać w przeciwnym kierunku. Ministerstwo brudnej energii Ekolodzy i entuzjaści energii odnawialnej zauważyli, że uchwalona w poprzedniej kadencji Sejmu ustawa o odnawialnych źródłach energii, ustalająca system taryf gwarantowanych na zieloną energię produkowaną w przydomowych mikroelektrowniach, ma zostać zmieniona. Zwolennicy energetyki obywatelskiej zebrali nawet ponad 30 tys. podpisów pod apelem o zwiększenie liczby prosumentów. Poprzednio wprowadzona poprawka prosumencka miała umożliwić stworzenie ok. 200 tys. małych, przydomowych elektrowni o łącznej mocy 800 MW, wykorzystując na to miliardy euro dostępne dzięki funduszom europejskim. Jednak obecne Ministerstwo Energii planuje zlikwidować system stałych cen będący sprawiedliwym wsparciem dla najmniejszych producentów energii. – To niezrozumiałe, że rząd chce zrezygnować z systemu, który z powodzeniem działa w kilkudziesięciu krajach. Taryfy gwarantowane są najbardziej przewidywalnym i stabilnym mechanizmem wsparcia, dzięki któremu również mniej zamożni mieszkańcy obszarów wiejskich i miast oraz rolnicy mogliby sobie pozwolić na zakup mikroinstalacji – mówi Anna Ogniewska, ekspertka ds. energii odnawialnej zaangażowana przez Greenpeace. Z kolei Tobiasz Adamczewski z WWF utrzymuje, że propozycje Ministerstwa Energii sprawią, że gospodarstwa domowe, które wyprodukują czystą energię, stracą finansowo. Zamach na wiatraki To nie jest jedyny cios w czyste źródła energii. Właściciele farm wiatrowych alarmują, że w tej dziedzinie też źle się dzieje. Rząd pracuje nad tzw. ustawą odległościową, która wprowadzi restrykcje dla stawiających wiatraki. W projekcie tego przepisu mówi się o pięciokrotnym podwyższeniu podatków i opłat od już istniejących instalacji, co także zablokuje rozwój tego sektora w przyszłości. Właściciele wiatraków utrzymują, że polski Sejm bez realnych podstaw, bazując na mitach i uprzedzeniach części społeczeństwa, chce doprowadzić do upadku tego wciąż jeszcze niewielkiego, ale nowoczesnego sektora energetycznego. Szkoda, że świadomość społeczna i nasze przyzwyczajenia do ciepłej wody i prądu z elektrociepłowni nie motywują ludzi do aktywnego włączania się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 21/2016

Kategorie: Ekologia