Prawdziwy romans jest kiczowaty

Prawdziwy romans jest kiczowaty

Wchodząc do baru, mężczyzna zawsze wybierze najładniejszą kobietę, w Internecie najciekawszą Rozmowa z Januszem L. Wiśniewskim – Motto pana powieści „S@motność w sieci” brzmi: „Panie, pozwól mi być takim człowiekiem, za jakiego uważa mnie mój pies…”. – Dla psa jego pan jest cholernym bohaterem. Ostatecznym, niemalże boskim stworzeniem, które podstawia mu miskę z jedzeniem, daje ciepłe schronienie, wyprowadza na spacer. Chciałbym być godny całego szacunku, oddania, miłości, które ofiarowuje mi hipotetyczny mój pies. Tak więc wybierając to zdanie na swoje życiowe credo, myślałem, że czeka mnie jeszcze daleka droga… Ale jak najłatwiej opisać człowieka jednym zdaniem? Właśnie zawrzeć go w obrazie idealnym, do którego się dąży. – I co w tym obrazie idealnym jest najważniejsze? – Człowiek jest mieszaniną dwóch ścierających się sił – serca oraz rozumu – i tak naprawdę nie ma ludzi, u których wybitnie dominowałoby tylko serce czy tylko rozum. Nasze szczęście polega w głównej mierze na wyeksponowaniu, pobudzeniu jednego lub drugiego, odpowiedzeniu sobie na pytanie, która cześć naszego ja daje nam większą satysfakcję. Oczywiście, nie każdy potrafi zrobić to sam. W większości potrzebujemy osoby, która w nas wygeneruje ten najwłaściwszy element. Wtedy będziemy nie tylko żyć w zgodzie z samym sobą, ale także z innymi. Nie będziemy musieli godzić w sobie sprzeczności. – A pan jest człowiekiem sprzeczności? – Bardzo często. Czasami jestem bardzo chłodnym, kalkulującym informatykiem, a czasami włączam sobie muzykę i całą noc piszę. – Właśnie, pan, informatyk, który osiągnął niekwestionowany sukces, pisze w wieku 47 lat tradycyjną love story. Jednak akcja rozgrywa się współcześnie. Jakie były motywy powstania „S@motności w sieci”? – To był impuls. Nastąpił pewien etap w moim życiu, w którym chciałem ludziom coś opowiedzieć i przemówić do emocji. Właśnie zrobiłem w Polsce habilitację. Jest to dość duże osiągnięcie naukowe, które wymaga ogromnego wysiłku, zwłaszcza jeśli robi się to po godzinach, a do tego pracuje się za granicą. I po tym wysiłku przyszła pustka, swoiste wypalenie. Dla każdego naukowca habilitacja jest zakończeniem długiego rozdziału w życiu. Po nim może być już tylko profesura. Poza tym zaszły w moim życiu pewne zdarzenia emocjonalne. – Jakie? – Nie chcę o tym mówić. W „S@motności” chciałem opowiedzieć wzruszającą historię, chyba bardziej sobie niż czytelnikom. I tak powołałem do życia bohatera, który tak jak ja obraca się w środowisku naukowym, odwiedza te same miejsca, co ja, i na pewno ma wiele moich cech. Nic dziwnego. Książka debiutancka jest zawsze trochę autobiograficzna. Inaczej byłaby nieprawdziwa. A tego nie chciałbym za żadne skarby. – Doskonale wie pan, co to samotność? – Czasami człowiek jest niezrozumiany przez świat. Mimo że ten świat o niego dba, nie akceptuje jednak jego planów, celów, ambicji i marzeń. I właśnie o takiej samotności chciałem napisać. – Czy zatem ucieczka współczesnego człowieka w świat wirtualny jest lekarstwem na taką samotność? – Uważam, że Internet może pomóc ludziom w walce z samotnością. Nazywam to „syndromem barowym”. Kiedy mężczyzna wchodzi do baru, automatycznie przysiada się do najładniejszej kobiety. Bez względu na to, czy ma ona coś do powiedzenia, czy nie. Kobieta, która nie jest pierwsza na liście pod względem urody, będzie zawsze siedziała w tym barze sama. Internet daje jej szansę opowiedzenia o swojej wewnętrznej urodzie. Szansę, której nigdy nie dał jej mężczyzna w barze. W Internecie można poznać swoją miłość, siedząc w wytartych legginsach. Jednak Internet nie zastąpi prawdziwych relacji między ludźmi. Trzeba mieć bowiem bardzo dużo odwagi, żeby postawić na wirtualnego waleta, nawet jeśli otaczający nas ludzie wcale nie są asami. – Świat wirtualny może być bardziej atrakcyjny niż rzeczywistość. Stanisław Lem ostrzega, że Internet zabije czytanie, wyeliminuje tradycyjną formę książki. Tymczasem pan tworzy powieść, w której Internet jest niemalże bohaterem. – Nie chciałem być przewrotny, ale stało się inaczej. Jednak z drugiej strony, czyż nie jest przewrotne, że ludzie w korespondencji do mnie klikają na link „skomentuj” i – zamiast pisać, co im się w książce podobało, a co nie – opisują swoje historie miłosne? Często bardziej dramatyczne niż ta, która wydarzyła się w mojej książce. Internet jest dobrym sposobem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2002, 2002

Kategorie: Wywiady