Wojska amerykańskie stacjonują w wielu krajach, nigdzie na ogół nie budząc entuzjazmu autochtonów. Toteż zapewne z niemałym zdziwieniem 142 Amerykanów oddelegowanych do Morąga razem z atrapami pozbawionych głowic rakiet Patriot patrzyło, jak ich tu witają. A witał ich nie dowódca miejscowego garnizonu, ale osobiście sam minister obrony w otoczeniu najwyższych wojskowych i szefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Całość transmitowały na żywo chyba wszystkie telewizje. Nie wykluczam, że amerykańskiego majora i towarzyszących mu sierżantów przepraszano za nieobecność premiera, a także marszałka Sejmu, czasowo pełniącego obowiązki prezydenta, którzy w związku z akcją powodziową nie zdążyli przybyć do Morąga na to historyczne wydarzenie. Być może nawet przepraszano Amerykanów za to, że nie zdążyliśmy na czas zrobić wyborów i wybrać prezydenta, bo gdyby już był, na pewno by ich w Morągu osobiście powitał. Ale dobrzy jankesi gotowi byli te niedociągnięcia wybaczyć. Stali jak na tureckim kazaniu na przemówieniu ministra Klicha, który przemawiał pięknie, patriotycznie i patetycznie. Znudzeni łypali oczami, czy wśród publiczności nie widać jakichś ładnych dziewuch, a myślami byli daleko od geopolityki, raczej myśleli, kiedy się ta niezrozumiała dla nich pompa skończy i będą mogli poszukać jakiegoś pubu z chłodnym piwem. Nie wiem, czy pododdział amerykański ma swojego politruka i czy przywiózł go ze sobą do Morąga, jeśli tak, to być może politruk wyjaśnił później żołnierzom, że Polacy, po pierwsze, lubią wszelkie celebry, po drugie, mają wybory i rząd chce ich przybycie do Polski zdyskontować politycznie przed polską opinią publiczną. Może się mylę, ale z telewizyjnej transmisji wynikało, że chyba nie odprawiono mszy świętej i żaden biskup nie pokropił ani Amerykanów, ani przywiezionych przez nich rakiet bez głowic. Niedopatrzenie czy może uznano, że tego by już było dla Amerykanów za wiele? Mimo że w skupieniu wysłuchałem przemówienia min. Klicha, a już wcześniej wypowiedzi różnych przedstawicieli rządu, ciągle nie rozumiem, na czym wielkość tego wydarzenia polega i co właściwie wielkiego się stało. Jesteśmy członkiem NATO, bardzo dobrze. Tłuczemy się w Afganistanie, a przedtem w Iraku, nie bardzo wiem po co, ale niech będzie. Czy ktoś zamierza nas napaść? Może Litwa, która ostatnio wykazuje wrogość, tępiąc polskie napisy? Ale Litwa nie ma rakiet, które patrioty mogłyby zestrzeliwać. A może rzeczywiście Rosja się czai? Ale bateria patriotów, gdyby miały głowice, mogłaby obronić jedynie Morąg i przyległą gminę. Czy to rzeczywiście obszar o szczególnym znaczeniu strategicznym dla Polski? Kto tam ma działkę w okolicy? Jak jednak wiemy, przywiezione do Morąga patrioty są, jak nie przymierzając nasi niektórzy politycy, bez głowic. W razie czego nawet Morąga nie obronią. To po co ta cała heca? Tak naprawdę to amerykański major i dziarscy jego podwładni będą szkolić naszych żołnierzy w obsłudze patriotów, a jak ich wyszkolą, to sobie ze swoimi patriotami wyjadą. Nie byłoby taniej, gdyby nasi pojechali na szkolenie do jakiejś bazy amerykańskiej w Niemczech? Obyłoby się bez pompy. Nie ma też żadnej pewności, czy nasi przeszkoleni wojacy będą jeszcze w wojsku, gdy MON będzie wreszcie stać na to, by zakupić prawdziwe patrioty z głowicami. Sądząc po budżecie, na taki zakup jeszcze długo nas stać nie będzie. O co tu chodzi? Najpierw podniecaliśmy się tarczą antyrakietową, która miała stanąć koło Słupska i absolutnie nie miała mieć nic wspólnego z zagrożeniem ze strony Rosji, miała bowiem wyłapywać rakiety irańskie i północnokoreańskie lecące nad Słupskiem do Ameryki. Tak zapewniali Rosję Amerykanie. Potem Obama wycofał się z pomysłu tarczy i 17 września powiadomił nas o tym. Mówiono, że moment wybrał fatalny, bo to akurat 17 września. No dobrze, tylko że 17 września to była rocznica sowieckiej agresji na Polskę, natomiast w stosunkach polsko-irańskich ani polsko-koreańskich ta data z niczym się nie kojarzyła. No to przed kim w końcu miała chronić ta tarcza? Ponieważ polska prawica ogromnie się zaangażowała emocjonalnie w tę nieszczęsną tarczę i zdążyła ludziom wmówić, że bez tarczy ani rusz, bez niej zaraz nas napadną (tylko kto: Iran, Korea Północna, Litwa czy może Rosja?), więc wynegocjowanie tarczy to sukces na miarę zbawienia Polski. A tu tarczy nie będzie, to trzeba było znaleźć coś na kształt nagrody pocieszenia. Aby polskiej opinii publicznej można było powiedzieć, że jakiś sukces jednak jest, wyproszono od Amerykanów wstawienie na czas jakiś nieuzbrojonej baterii patriotów razem z obsługą. Psychologiczny mechanizm był tu taki jak
Tagi:
Jan Widacki