Po raz kolejny okazuje się, że Polska to kraj specjalnej troski. Choć mamy jedne z największych nierówności społecznych, gospodarkę, której podstawą jest tania siła robocza, i całe „elastyczne pokolenie” pozbawione szansy na stałe zatrudnienie, w wymiarze politycznym panuje u nas całkowicie neoliberalna i konserwatywna prawica. Istnieje tu nie tylko prawicowa władza, ale również prawicowa opozycja, a do tego, jak pokazuje życie, są prawicowi „antysystemowcy”. W całej Europie powstają ruchy krytykujące i negujące współczesną formę kapitalizmu oraz ukazujące fasadowość obecnych „demokratycznych” procedur politycznych. Jednak w Hiszpanii, we Francji albo w Wielkiej Brytanii „antysystemowcy” mają radykalnie lewicowy charakter i w różny sposób podważają arogancję wielkiego biznesu czy cynizm elit politycznych powiązanych z kapitałem. W Polsce „antysystemowcy” okazują się dziećmi PO-PiS-u – nie tylko w sensie ideologicznym, ale także przez powiązania osobiste i wspólne doświadczenia polityczne. I mają całkiem dobre relacje z biznesem i lokalną władzą. Żadna inicjatywa polityczna, nawet pozornie najbardziej nieformalna, nie powstaje w próżni, bez zaplecza finansowego czy poparcia części istniejących struktur. Tak też jest w przypadku inicjatywy Kukiza. Żal mi tych zagubionych i biednych ludzi z realnymi problemami, którzy w akcie desperacji zagłosowali na Kukiza, bo „może on coś zmieni, a przynajmniej zrobi kuku tym przy władzy”. Może to wręcz wyglądać na spontaniczny gniew ludu. Jednak tylko z ekranu telewizora. W rzeczywistości wychodzi na to, że Kukiz wszedł w rolę kukiełki bez doświadczenia politycznego, łatwo dającej się kierować z zaplecza sceny, na której on odgrywa bezkompromisowego przeciwnika elit, wypowiadającego się w imieniu porzuconych i pozostawionych samym sobie ofiar systemu. To, co robi, w jego wykonaniu może być autentyczne, ale z perspektywy jego zaplecza takie nie jest. A kogo mamy na zapleczu „antysystemowego” bojownika? Kryje się tam lokalny i regionalny kwiat dolnośląskiego establishmentu, który świetnie sobie radzi w obecnym systemie. Na czele tej ekipy stoi Robert Raczyński, prezydent Lubina, który zasłynął m.in. z tego, że w kadencji 2006-2010 pokazał, co myśli o wybrańcach ludu, i tylko raz pojawił się na posiedzeniu rady miejskiej. Poza tym ma na koncie wiele innych osiągnięć – choć miasto jest zadłużone, hojnie daje zarobić swoim politycznym kumplom w licznych spółkach miejskich. Bezpartyjna kasa dobrze smakuje. A że podatki CIT i PIT płyną szerokim strumieniem z KGHM, który w Lubinie ma siedzibę, jest z czego finansować budowę politycznych wpływów. Jak się okazało, większość pieniędzy na kampanię samorządową „bezpartyjnych” działaczy w 2014 r. wyłożyli właśnie prezesi miejskich spółek z Lubina. Krzysztof Maj, były rzecznik prasowy prezydenta Raczyńskiego, poza tym, że pomagał zorganizować Kukizowi w Lubinie koncert w wieczór wyborczy, obecnie pełni funkcję dyrektora biura odpowiedzialnego za organizację Europejskiej Stolicy Kultury 2016 – ma do rozdania ponad 100 mln zł z tego budżetu. Wszystko wskazuje, że przyszłoroczny festiwal zakończy się kompromitacją, a Wrocław będzie stolicą żałosnych festynów i prowincjonalnych imprez. Może wystąpi Paweł Kukiz? Kolejny filar „antysystemowców” to Patryk Wild, kumpel Kukiza w Sejmiku Województwa Dolnośląskiego, dokąd obaj dostali się z listy „bezpartyjnych samorządowców”. Wild zaczynał w Unii Polityki Realnej Korwin-Mikkego, żeby chwilę później zasiąść w zarządzie województwa dolnośląskiego z ramienia Platformy Obywatelskiej. Po rodzinnej kłótni w PO utworzył z Dutkiewiczem regionalną klikę złożoną najpierw z „obywatelskich”, a później (już bez Dutkiewicza, który pogodził się z PO) „bezpartyjnych” samorządowców. Do tej pory „antysystemowy” Wild pełni u boku Dutkiewicza funkcję wiceprezesa wrocławskiego MPK. Nie robi tego w czynie społecznym, ale za nędzne 160 tys. zł rocznie. Wrocławska komunikacja publiczna znana jest z kiepskiej jakości, a jej pracownicy chętnie opowiedzą, jak się pracuje w zarządzanej przez „antysystemowca” firmie po 10 godzin dziennie, na umowach śmieciowych. Okazuje się, że po raz kolejny na trampolinie jak najbardziej uzasadnionej frustracji społecznej i autentycznego gniewu ludzi na obowiązujące reguły polityczno-ekonomiczne chcą wskoczyć do władzy ci, którzy od wielu lat świetnie sobie radzą i łowią całkiem niezłe zdobycze w mętnej polskiej wodzie. A niewolnicy znowu chcą poprzeć panów. Tym razem jeszcze bardziej surowych i represyjnych. Jeżeli pomocnicy Kukiza stworzą jesienią listy wyborcze do Sejmu, z pewnością sami znajdą się na czołowych miejscach. To będzie kolejne polskie kuriozum – cwaniacy, milionerzy, polityczni hochsztaplerzy w roli zbuntowanych