Australijska konstytucja po raz pierwszy może dać głos rdzennym mieszkańcom kraju To już pewne – referendum odbędzie się przed końcem roku. Australijski parlament przyjął ustawę o głosowaniu w ubiegły poniedziałek, wyznaczając termin na 2023 r. Brzmienie pytania referendalnego nie zostało jeszcze w pełni ustalone, ale dotyczyć będzie ustanowienia nowej instytucji, potocznie nazywanej The Voice – Głos. Ma ona zapewnić stałą reprezentację polityczną australijskim mniejszościom etnicznym. Nie tylko tym najbardziej znanym, czyli Aborygenom, ale też mieszkańcom wysp w Cieśninie Torresa, oddzielającej Australię od Papui-Nowej Gwinei, czyli po prostu od politycznej i geograficznej Azji. Choć Głos ma być ciałem wyłącznie doradczym, współpracującym z parlamentem i rządem przy tworzeniu polityk dotyczących rdzennych mieszkańców tych ziem, sam pomysł jego powołania wzbudził wielkie kontrowersje. Bo choć o Aborygenach wiedzą wszyscy, a Australia od lat lubi się nimi popisywać, stosując elementy ich kultury w budowaniu marki narodowej i napędzaniu turystyki, to wśród białych, rządzących krajem polityków z Canberry sama myśl o nadaniu większych praw tym, którzy zawsze byli tu u siebie, wywołuje mieszankę lęku i niesmaku. Na marginesie Tegoroczne referendum jest przez wszystkich graczy na tamtejszej scenie politycznej nazywane przełomowym i niewiele jest w tym przesady, przynajmniej z prawnego punktu widzenia. Choć z punktu widzenia trendów ostatnich lat w tego typu prawodawstwie wydaje się to co najmniej dziwne, żeby nie powiedzieć kontrowersyjne, warto podkreślić, że Aborygeni i mieszkańcy Wysp Torresa wciąż nie mają w Australii statusu tzw. Pierwszych Narodów. Innymi słowy, nikt jeszcze nie zapisał w prawie faktu, że to oni zamieszkiwali te ziemie jako pierwsi, dlatego ich kultura, język, sztuka, ale też przywiązanie do ziemi (niekoniecznie poparte tytułami prawnymi) powinny być przez australijski rząd objęte ochroną. To o tyle archaiczna sytuacja, że Australia na arenie międzynarodowej uchodzi za kraj zdecydowanie postępowy, a podobną legislację na rzecz mniejszości etnicznych wprowadziło wiele innych krajów. Dobrym przykładem jest Kanada, która – przynajmniej nominalnie – prawa Pierwszych Narodów (choć wtedy jeszcze nie wszystkich) w konstytucji zapisała już w 1982 r. Początkowo oczywiście nie przekładało się to na nic, a na pewno nie podnosiło jakości życia Inuitów i innych grup, jednak dało symboliczny początek walce o ich prawa. Aborygeni w Australii nie mieli nawet tego. Przez dekady uważano ich za nieobywateli, bo nazwanie ich mieszkańcami drugiej kategorii byłoby zbyt optymistycznym przedstawieniem sytuacji. W nieco przeszło 25-milionowej Australii żyje ich ok. 800 tys. Do 1967 r. nie byli zresztą nawet uwzględniani w oficjalnych spisach powszechnych, dlatego nie da się precyzyjnie badać zmian populacyjnych i demograficznych wśród Pierwszych Narodów. Dziś są natomiast nadreprezentowani we wszystkich statystykach dotyczących marginalizacji społecznej. Aborygeńskie dzieci 10 razy częściej niż ich biali rówieśnicy trafiają do rodzin zastępczych, siedem razy częściej są objęte instytucjonalną opieką pomocy społecznej. Ich wyniki w nauce, mierzone podstawowymi umiejętnościami, jak czytanie ze zrozumieniem czy przeprowadzanie podstawowych działań matematycznych, bywają dwu-, a nawet trzykrotnie niższe od umiejętności pozostałych. Stanowią nieco ponad 3% populacji, ale jednocześnie co czwarty więzień australijskich zakładów karnych wywodzi się właśnie z mniejszości etnicznej. Znacznie częściej niż biali obywatele nie kończą szkół średnich, ze świecą szukać ich na uniwersytetach. Łatwiej popadają w nałogi, dużo częściej umierają na choroby serca i na raka. Co piąty członek Pierwszych Narodów mieszka na obszarach tak odległych od zabudowań miejskich, że nie ma dostępu do żadnych usług publicznych, od edukacji po służbę zdrowia. W takich sytuacjach często jedyną szansą na naukę jest uczenie korespondencyjne albo zapomniana już nieco na naszych szerokościach geograficznych szkoła radiowa. O internecie nie ma co marzyć, w głębokim interiorze Australii sygnału po prostu nie ma. A po szkole niemal na pewno bieda, bo stałą pracę ma mniej niż połowa przedstawicieli Pierwszych Narodów w grupie wiekowej 15-64 lata. Ocean dla wszystkich Tyle jeśli chodzi o suche dane, bo opresja Aborygenów ma jeszcze silny wymiar symboliczny. Ta historia nie różni się akurat od opowieści o innych mniejszościach na świecie. Silne przywiązanie do ziemi, na której się wychowali, brak zrozumienia dla obsesji białych ludzi na punkcie własności prywatnej, próba legitymizacji swojej obecności w konkretnym miejscu