Prawosławny to nie Ruski

Prawosławny to nie Ruski

Władyka lubelski o stosunkach z katolikami w Polsce i źródłach problemów polskich księży w dawnym ZSRR Rozmowa z abp. Ablem, władyką lubelskim Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego Dziś liczba wyznawców prawosławia w naszym kraju nie przekracza 600 tys. W Polsce międzywojennej, według oceny Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, było ich w ówczesnych granicach państwa prawie 7 mln. Kościół prawosławny utracił po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. większość swych świątyń, a będące w toku procesy o ich odzyskanie zawieszono w 1933 r. Latem 1938 r doszło do ostatniej fazy niszczenia cerkwi na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu, gdzie ludność prawosławna stanowiła większość. Przestało wtedy istnieć 146 kościołów i kaplic. Ostatecznie proporcje między wyznawcami prawosławia i katolicyzmu na kresach zmieniły na korzyść tych ostatnich masowe wysiedlenia Ukraińców do ZSRR w latach 1944-1945 i Akcja „Wisła”. Rany stopniowo zabliźniały się, z wyjątkiem jednej: uniatyzmu, do dziś stanowiącego główną przeszkodę w dialogu ekumenicznym między dwoma Kościołami. Ksiądz profesor Wacław Hryniewicz, kierownik Instytutu Ekumenicznego KUL, bodaj najwybitniejszy po stronie katolickiej znawca tego problemu, za przyczynę wielu dramatów uważa zawartą w 1596 r unię brzeską, która doprowadziła do rozbicia Kościoła prawosławnego w Rzeczypospolitej i do opanowania przez unitów większości biskupstw prawosławnych. To prawda, że na przełomie XVI i XVII w. prawosławie w Rzeczypospolitej znajdowało się w kryzysie, o czym świadczy niski poziom duchowieństwa oraz porzucanie wiary prawosławnej i języka przez warstwy wykształcone. Ale w niepozbawionym historycznych podstaw przekonaniu hierarchii Kościoła prawosławnego katolicka ekspansja na dawne ziemie ruskie rodziła się z poczucia wyższości Kościoła rzymskiego i religii rzymskokatolickiej nad chrześcijaństwem wschodnim, które wyraźnie dało znać o sobie w II Rzeczypospolitej. Ks. prof. Hryniewicz w swej książce „Kościoły siostrzane” ostrzegał: „Nie wolno dopuścić do tego, aby odżywała na nowo mentalność lat 20., nacechowana prozelityzmem i szeroko zakrojoną działalnością misyjną, zwłaszcza wówczas gdy skierowana jest ona na nawracanie z chrześcijaństwa na chrześcijaństwo”. Arcybiskup Abel przyjął mnie w piętrowym domku przy ul. Ruskiej w Lublinie, w którym mieszka niedaleko swojej katedry pw. Przemienienia Pańskiego, konsekrowanej w 1633 r. Przy stole zastawionym domowym ciastem rozmawiamy o jego rodzinie, której losy były częścią dramatu, jaki stał się udziałem milionów wyznawców prawosławia z zaboru rosyjskiego. – Masowy exodus prawosławnych z Polski był dobrowlony? – Rosjanie – opowiada – wycofując się w 1915 r. z ziem polskich, wzywali: wierni prawosławni, uciekajcie z nami, bo tutaj będzie wam źle! Ten okres nazwano u nas „bieżenstwo”. Moja babcia, Olga Goralewska, chociaż tutaj urodzona, znalazła się aż pod Saratowem. Rosjanie przyjmowali uciekinierów dobrze, lecz zaraz wybuchła rewolucja, polała się krew. Nasi uciekinierzy mówili: Ruscy mają wojnę domową, ale nam to po co. I z powrotem do Polski, na ojcowiznę! To były lata 1919-1921. Polskie władze nie były zachwycone. Wydawało się, że mają już spokój z Ruskimi, jak nazywano tutejszą ludność prawosławną, a ci wrócili. Wróciła także moja babka i widzi, że cerkwie w większości przejęte na kościoły. Zaczęły się animozje. Wojewoda lubelski wydał rozporządzenie, że parafia prawosławna z etatowym proboszczem może powstać tylko tam, gdzie jest co najmniej 5 tys. wiernych. W większości parafii aż tylu nie było… Wojewoda wraz z biskupem katolickim Furmanem i biskupem siedleckim Przeździeckim powierzyli zakonowi redemptorystów, który zajmował się pozyskiwaniem prawosławnych dla uniatyzmu, zajęcie się „opuszczonymi” parafiami. – W jakiej mierze zaszłości historyczne wciąż jeszcze ciążą na stosunkach między prawosławnymi a katolikami w Polsce? – Musimy wyeliminować w jakiś sposób pokłady nawarstwionych uprzedzeń, pewne stereotypy. Trzeba się wyzwolić z automatycznych skojarzeń, że prawosławny to Ruski, a protestant to nie do końca Polak. To pozostałości po zaborach. Cóż ja – prawosławny, którego dziad i pradziad, i jego pradziad żyli na tej ziemi – cóż ja jestem winien, że przyszedł zaborca wyznania prawosławnego. Czas jego panowania skończył się, a ja zostałem. – A jednak patriarcha moskiewski Tichon obstawał po 1918 r., aby polski Kościół prawosławny zachował podległość wobec Moskwy i nie dążył do autokefalii. Uważał, że wobec swej słabości musi on mieć oparcie w Moskwie. – Tichon był Rosjaninem. Po rewolucji październikowej głęboko przeżywał tragedię rosyjskiego Kościoła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2003, 2003

Kategorie: Wywiady