Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z Aleksandrem Kaczorowskim o sobie, polityce i politykach W czasach powszechnego hejtu, krzyków, że ci inni to zdrajcy i złodzieje, budowania polityki poprzez rozpalanie nienawiści i strachu, Aleksander Kwaśniewski jawi się jak gość z innego świata. Dziś mamy czas podpalaczy, jego kariera zaś to łagodzenie, szukanie porozumienia. „Moje drugie imię to Dialog i Kompromis”, mówi i trudno z tym polemizować. Tak jak i z inną opinią, którą wygłosił w książce „Prezydent” – że jego życie jest spełnione i pełne sukcesów. Tak właśnie jest. I aż prosi się zapytać, jak to się udało, gdzie tkwi tajemnica sukcesów Kwaśniewskiego? Od pierwszych stron książki „Prezydent” możemy się przekonać, że Aleksander Kwaśniewski był skazany na to, by być osobą otwartą, ciekawą świata, łatwo nawiązującą kontakty. Jego rodzina ze strony matki pochodzi z Wileńszczyzny, więc wniosła mu w wianie i wschodnią wrażliwość kulinarną, i ciepło w kontaktach z innymi, i znajomość rosyjskiego, i wyczucie wschodnich spraw, co bardzo przydało mu się w późniejszej karierze. I taki oto chłopak poszedł na studia w Trójmieście, w czasach Polski Ludowej miejscu najbardziej otwartym na świat. Ważne było to miejsce i ten czas. Lata 70. to czas epoki Edwarda Gierka. Czyli – otwarcia Polski na Zachód, optymizmu, inwestycji. Kwaśniewski i jego koledzy dyskutują i marzą. Patrzą na świat inaczej niż ich o 10 lat młodsi koledzy, pokolenie NSZ wychowane na konspirze i antyjaruzelskich manifestacjach. Lata 70. to nie jest czas buntu bezsilnych. To jest szukanie sposobu, by było lepiej. „Jeżeli będziemy szli drogą reform, to system uda się zmienić na lepszy”, podsumowuje to marzenie. A my wiemy, że nie było ono znikąd. To była melodia epoki. Kwaśniewski jest jej złotym dzieckiem. Jeździ po świecie. Korzysta z wolności, którą władza dała. Jeździ prywatnie, wykorzystuje także możliwość stażu poprzez AIESEC, no i poprzez struktury Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. W Wielkiej Brytanii pracuje w pubie, jedzie do Stanów Zjednoczonych, w Niemczech pracuje jako stażysta, a właściciel firmy już po paru tygodniach chce go zatrudnić na stałe. Odmawia, nie chce tam zostać. Widzi Zachód z bliska. Widzi też z bliska Wschód. I już wie. Ta wiedza nie była jakimś wyjątkiem. Kwaśniewski przyznaje, że komunistów w Polsce zobaczył dopiero w III RP. W tamtym czasie PZPR była partią władzy, a ideologią organizującą działania rządzących słynne hasło: „Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. Opisując kolegów ze studiów, środowisko SZSP, mówi: „To były niekończące się dyskusje, jak reformować Polskę, jak ją zmieniać. Oczywiście przez cały czas z uwzględnieniem ograniczeń geopolitycznych”. I za chwilę dodaje: „Moi rówieśnicy uważali, że w zastanych realiach trzeba wykorzystać szanse, które mamy. Moje wejście do partii było w dużej mierze związane z tym przekonaniem. Znałem świat, wiedziałem, że ZSRR to nie jest najwyższy poziom cywilizacji. Pytanie było takie: co można zrobić, żeby Polska była krajem zorganizowanym, zamożnym, żeby ludzie żyli normalnie, żeby mieli poczucie wolności, satysfakcji. I tu spotkały się dwie drogi. Pierwsza: próbować reform. Druga: odrzucić wszystko, co było, i budować nowe”. Nie miejmy złudzeń. O tych dwóch drogach Kwaśniewski mówi przez grzeczność. W latach 70. chętnych do robienia rewolucji, wprowadzania kapitalizmu i wyrywania Polski z Układu Warszawskiego wielu nie było. Każdy wiedział, że Wielki Brat czuwa, więc pole manewru jest niewielkie. I że trzeba je poszerzać. Jak? Pracą, rozwojem, kompetencjami. To był kod kulturowy środowiska Kwaśniewskiego, nie tylko jego, nie tylko działaczy SZSP, ale młodej inteligencji późnego Gierka. I to tłumaczy, dlaczego SLD w latach 90. był taki, a nie inny. Nastawiony na Unię Europejską i NATO, otwarty na zmiany gospodarcze i przywiązany do wartości demokratycznych. A później, już po zdobyciu władzy, przedkładający ludzi kompetentnych nad działaczy. To chichot historii, że pokolenie, które Polsce tak wiele dało, dziś jest zbrukane oskarżeniami o „postkomunizm”, jednym tchem wymienia się ich obok stalinowców, jest delegitymizowane. Cel tych manipulacji jest jeden – chodzi o to, by odebrać im prawo do istnienia w życiu politycznym, by wywyższyć siebie. To się udaje, bo – czyż nie mówił tego Karol Marks? – historię piszą zwycięzcy. Ale tak naprawdę to pokolenie urodzonych w latach 50. zbudowało pozycję III RP.