Lech Kaczyński nie chce się podzielić władzą ze stołecznymi samorządowcami Lech Kaczyński zabija w Warszawie samorządność, stłumił jakąkolwiek inicjatywę, odebrał władzę samorządom i sam o wszystkim decyduje. Inercja w urzędach jest straszna, bo nikt nie chce się wychylać. Donosicielstwo jest na porządku dziennym. Ludzie boją się, że jak się wykażą jakąkolwiek inicjatywą, to zostaną posądzeni o łapówkarstwo – mówi pracownik jednego z urzędów dzielnicy. Fotel prezydenta Warszawy jest łakomym kąskiem dla kogoś, kto lubi mieć władzę. Sprzyja temu bałagan prawny panujący w stolicy. Teoretycznie władza w mieście powinna być podzielona pomiędzy zarządami dzielnic, radami dzielnic i Warszawy a prezydentem. To, ile władzy otrzymują poszczególne jednostki, powinien określać statut miasta. Problem w tym, że w Warszawie od półtora roku żadnego statutu nie ma. W tej sytuacji cała władza jest skupiona w rękach prezydenta i tylko od jego dobrej woli zależy, czy podzieli się nią z innymi. Na razie nikomu nie ufa i rządzi sam. Kaczyńskiemu najwyraźniej odpowiada ta sytuacja. Warszawscy samorządowcy skarżą się, że prezydent blokuje uchwalenie statutu. W radzie miasta, która głosuje za przyjęciem bądź odrzuceniem dokumentu, PiS razem z koalicyjną LPR mają większość. Statut mógłby więc zostać uchwalony, ale oznaczałoby to konieczność podzielenia się władzą. – A przecież w czasie kampanii wyborczej PiS obiecywało, że przekaże jak najwięcej kompetencji w dół, do jednostek samorządowych. Wygląda jednak na to, że wystrychnęło nas na dudka – mówi lokalny polityk. – Kaczyński wszędzie wietrzy spisek i korupcję, dlatego nikomu, nawet wyznaczonym przez siebie burmistrzom i ich zastępcom, nie przekazał pełnych kompetencji do podejmowania decyzji. O takie pełnomocnictwa trzeba się starać osobno, w każdej, nawet najdrobniejszej sprawie – mówi stołeczny radny. Stąd do 18 warszawskich urzędów dzielnic codziennie kursuje kierowca z ratusza przywożący specjalne prezydenckie pisma pozwalające… na kupienie wody, zatrudnienie ochroniarzy czy wybranie firmy, która będzie sprzątać błoto w ulic. Pozwolenia są wydawane nie tylko dla burmistrzów i ich zastępców, lecz także dla naczelników, inspektorów i pełnomocników. Tylko do jednej dzielnicy, od początku roku do kwietnia 2004 r., trafiło… ponad 40 pełnomocnictw i ponad 1,5 tys. zarządzeń nakazujących wykonanie określonej czynności. W jednej sprawie Kaczyński potrafi podpisać 50 pełnomocnictw (po trzy egzemplarze do każdej z 18 dzielnic)! Pracownicy urzędów kpią, że bez pozwolenia prezydenta wolą nie podnosić nawet papierka z korytarza. Taka polityka prowadzi do absurdu i przydusza z trudem odbudowywaną demokrację lokalną. – Wygląda na to, że wróciły czasy PRL. Zarządy dzielnic i radni stali się figurantami. Burmistrzowie nie mają nawet prawa głosu, kto zostanie np. naczelnikiem wydziału – mówią radni. Co mogą radni? Oni sami śmieją się, że właściwie mogą się tylko wybierać z komisji do komisji. Wcześniej ich najważniejszym zadaniem było uchwalanie budżetu, czyli określenie, ile środków i na co chcą przeznaczyć. W ten sposób lokalni politycy decydowali, która ulica powinna być wyremontowana, gdzie powinno się zainstalować światła itp. Teraz rozstrzyga o tym miasto, czyli Rada Warszawy. Radni dzielnicowi mają wprawdzie prawo opiniować budżet, jaki zostanie im przedłożony, ale ich zdanie… nie jest wiążące. Takie centralne sterowanie sprawia, że często ignorowane są rzeczywiste problemy dzielnic. Co więcej, jeśli miasto przysyła np. 100 tys. na daną inwestycje, nikt się nie wysila, aby szukać jakiegoś tańszego, ale równie dobrego wykonawcy. Zaoszczędzona suma nie trafia bowiem do kasy dzielnicy, tylko do wspólnego, miejskiego worka. To, zdaniem samorządowców, nie motywuje do oszczędzania. – W wielu dzielnicach wydaje się aż 80 tys. zł rocznie na prasę! Niektórzy dostają po trzy egzemplarze gazet codziennych. Ale gdybyśmy chcieli zrezygnować z takiej liczby tytułów, i tak nic nam to nie da, bo zabiorą i gazety, i zaoszczędzone pieniądze – wyjaśnia jeden z samorządowców. Radni mają – teoretycznie – prawo wyłaniania władz dzielnicy. Jednak jeśli wybiorą kogoś, kto nie odpowiada prezydentowi, jest przez niego ignorowany. Taką sytuację ma zarząd w Wawrze. Władze tej dzielnicy nie spodobały się prezydentowi, dlatego powołał specjalnego pełnomocnika, który realizuje polecenia prezydenta. Burmistrz Dariusz Godlewski i jego zastępca, Piotr Zygarski, podali
Tagi:
Joanna Tańska