Anulując lokalne wybory w Stambule, Recep Erdoğan znalazł się w kłopotliwej sytuacji Ali Yerlikaya ma wszelkie cechy politycznego biurokraty – brakuje mu asertywności i przebojowości, czyli tego, co najogólniej określamy charyzmą. Choć na pewno jest lojalny. 50-letni Yerlikaya, dotąd znany co najwyżej swojej rodzinie i kolegom z ciasnego biura w ministerstwie zdrowia, od dwóch tygodni tymczasowo sprawuje urząd burmistrza Stambułu po tym, jak 6 maja turecka Wysoka Komisja Wyborcza (YSK) unieważniła wybory lokalne i nakazała je zorganizować ponownie 23 czerwca. Jak uzasadnia prezydent Recep Tayyip Erdoğan, anulowanie wyników było konieczne z powodu rzekomych powiązań 43 członków komisji wyborczych z organizacją Fethullaha Gülena, na którym ciąży zarzut zorganizowania zamachu stanu w 2016 r. Co jednak ciekawe, z czterech głosowań w Stambule (m.in. do rady miasta) Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) przegrała wyłącznie wybory burmistrza i tylko w tym wypadku YSK zarządziła wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec osób, które rzekomo nie miały uprawnień do liczenia głosów w komisjach okręgowych. Marcowe wybory w 15-milionowej metropolii przewagą 13 tys. głosów wygrał kandydat Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) Ekrem İmamoğlu, pokonawszy byłego premiera oraz marionetkę Erdoğana – Binalego Yıldırıma. Natomiast liderzy opozycji twierdzą, że selekcja członków komisji okręgowych przebiega zawsze w ten sam sposób, toteż należałoby unieważnić także ubiegłoroczne wybory parlamentarne i prezydenckie oraz ostatnie głosowania do rady miasta, w których większość zdobyła AKP. – Erdoğan nie może się pogodzić z tym, że po 25 latach nieprzerwanych rządów AKP straciła w Stambule stanowisko burmistrza. Ale będziemy walczyć dalej i wygramy. Tysiące rodzin przesunęły swoje urlopy tylko po to, aby udowodnić przy urnach, że turecka demokracja jeszcze nie umarła – przekonywał w połowie maja İmamoğlu w rozmowie z niemiecką stacją WDR. Przewrót niemożliwy Unieważniając wybory w Stambule, Erdoğan przekroczył kolejną „czerwoną linię” i wyzwolił wzbierające latami emocje. Na dzisiejszą sytuację Turcji złożyło się wiele czynników, ale do tej pory „sułtan z Ankary” zachowywał jeszcze pewne pozory demokracji, co utwierdzało wyborców w nadziei, że nic nie zagraża jeszcze wolnym wyborom. Tym razem jednak Erdoğan posunął się dalej, bo nie zaakceptował werdyktu mieszkańców bosforskiej metropolii. – Kto rządzi Stambułem, rządzi całą Turcją – powtarza w wywiadach dla zaprzyjaźnionych mediów. Majowa decyzja uległych sędziów każe wątpić, że demokratyczny przewrót w Turcji jest jeszcze możliwy. Odwołanie İmamoğlu ze stambulskiego ratusza kładzie ponadto kres nadziejom, że uda się kiedyś wyłonić jakiegoś nowego charyzmatycznego lidera i zjednoczyć opozycję w jeden wielki ruch na rzecz odzyskania władzy. Tymczasem z sondaży (a także niewielkiej przewagi Erdoğana w 2018 r.) wynika, że mniej więcej połowa mieszkańców Turcji chciałaby go odsunąć od polityki. Budzi to na Zachodzie uznanie, lecz nie zapominajmy, że druga połowa tureckiego społeczeństwa nadal ubóstwia swojego „sułtana”, dostrzegając w nim silnego przywódcę z jasną wizją. Skutki majowych wydarzeń mogą być więc dramatyczne. Media po obu stronach barykady już teraz stwarzają atmosferę histerii w rozpaczliwej próbie obrony swoich przekonań. Nie chodzi jednak tylko o problemy z demokracją. Rozpętana przez Donalda Trumpa wojna handlowa uderzyła jesienią 2018 r. w gospodarczy krwiobieg Turcji, co niebawem może dodatkowo wzmóc uliczne protesty. Kryzys gospodarczy Były prezydent Abdullah Gül oraz były premier Ahmet Davutoğlu odwrócili się od Erdoğana nie tylko dlatego, że traci kapitał społeczny, ale też z powodu jego braku świadomości ekonomicznej. Z grawitującej ku autokracji Turcji wycofują się inwestorzy. Wiele rodzimych firm wykrwawiło się finansowo. Represje i nepotyzm w znacznym stopniu przyczyniły się do obecnej dekoniunktury. Wskutek zaporowych ceł, którymi USA przycisnęły w zeszłym roku Turcję, w ciągu zaledwie kilku dni turecka lira straciła ok. 20%. Wprawdzie opłakany stan waluty wywołał wówczas entuzjazm zachodnich turystów, ale dla spekulantów spadek notowań liry był wyraźnym zaproszeniem do jej szybkiego wyprzedawania. Problem polega więc nie tyle na tym, że turyści zostawią na Riwierze Tureckiej mniej gotówki, ile sprowadza się do inwestycji sfinansowanych kredytami zaciąganymi w walutach. Co więcej, wpływowy turecki biznes jest za granicą zadłużony na prawie 300 mld dol.,