PRL zbudowała, III RP zlikwidowała – rozmowa z prof. Andrzejem Karpińskim
Z 1615 zakładów doprowadzono do upadłości 650 Prof. Andrzej Karpiński – ekonomista, wieloletni członek i sekretarz naukowy Komitetu Prognoz „Polska 2000 Plus” przy Prezydium PAN, autor wielu książek ekonomicznych. Czy politykę przemysłową Polski Ludowej należy uznać za przemyślaną czy raczej nierozsądną? – Nie da się jej określić jednym słowem. Na pewno była przemyślana, o czym świadczy jej skuteczność, chociaż czasem odbiegała od światowych trendów. Było to jej główną słabością. Jej celem było uprzemysłowienie kraju, które chciano osiągnąć przez rozwój przemysłu ciężkiego. Priorytety branżowe przyznano hutnictwu, energetyce i ciężkiej chemii, ze szczególnym uwzględnieniem nawozów. Dokonano silnej koncentracji środków rozwojowych. Na te trzy gałęzie przeznaczono prawie 40% całości nakładów na budowę nowych zakładów przemysłowych. Nie zastosowano natomiast pośrednich instrumentów pobudzania i wspierania inwestycji. Przyjęto bowiem jako środek realizacji polityki przemysłowej bezpośrednie inwestycje państwa w przemyśle. Nie zawsze niestety potrafiono właściwie odczytać trendy międzynarodowe, dlatego decyzje dotyczące tej polityki były spóźnione w stosunku do tego, co działo się w przemyśle światowym, a dokładniej w państwach zachodnich. W PRL nie umiano się zorientować, że na Zachodzie już w latach 60. główny nacisk inwestycyjny przesunął się poza przemysł ciężki i górnictwo, czyli tzw. przemysł dymiący, najuciążliwszy dla środowiska. W krajach rozwiniętych w przemysł ciężki inwestowano nie więcej niż jedną trzecią nakładów. My – prawie 80%. Nadawało to w części anachroniczny charakter tej polityce przemysłowej. Co legło u podstaw takiej polityki przemysłowej? – Cała koncepcja industrializacji. Uprzemysłowienie było wiodącą ideą 45-lecia i jest ono głównym, historycznym osiągnięciem PRL. Można je oceniać gorzej lub lepiej, ale to PRL wprowadziła Polskę w erę cywilizacji przemysłowej. DWIE DEKADY W tej industrializacji można wyróżnić dwa zasadnicze okresy, tzn. lata 50. i dekadę Gierka. Który był ważniejszy z punktu widzenia rozwoju państwa? – Nie ma podstaw do przeciwstawiania tych dwóch dekad, każda bowiem miała inne funkcje i zadania. Pierwsza, lata 50., zbudowała od podstaw bazę przemysłu ciężkiego, stworzono wiele branż, które nie istniały w Polsce międzywojennej. Były one warunkiem rozwoju w gospodarce zamkniętej, odciętej od rynku światowego. Ich przykładem może być przemysł wytwarzający wyposażenie dla elektrowni, przemysł stoczniowy, maszyn budowlanych, różne działy przemysłu maszynowego, przemysł miedziowy i siarkowy, energetyka oparta na węglu brunatnym. Natomiast dekada Gierka była otwarciem na świat, na nowe technologie i na unowocześnienie już stworzonego przemysłu. W latach 50. industrializacja była realizowana ze środków własnych, natomiast w latach 70. oparto ją głównie na kredytach? – Głównie to nie. W PRL industrializacja nigdy nie była oparta przede wszystkim na pieniądzach z kredytów zagranicznych, zawsze jej największym źródłem były zasoby finansowe i praca polskiego społeczeństwa. Kredyty zagraniczne w szczytowym momencie ich wykorzystania stanowiły nie więcej niż 10-20% całości inwestycji. Uprzemysłowienie z lat 50. musiało się odbywać kosztem wzrostu konsumpcji Polaków. Czy ci, którzy o tym decydowali, mieli tego świadomość? – Tak. Nie ma innego sposobu uprzemysłowienia (jeżeli nie opiera się ono na kredytach zagranicznych) niż kosztem rezygnacji z części potencjalnego wzrostu konsumpcji. Każda władza staje przed wyborem, na co przeznaczyć efekty zwiększenia produkcji: czy na wzrost konsumpcji, czy na inwestycje. W PRL decydującym kierunkiem wydatkowania przyrostu dochodu narodowego były inwestycje. Owszem, zwiększała się konsumpcja, ale w wyniku nie poprawy sytuacji gospodarstw indywidualnych, tylko zwiększania zatrudnienia. Od początku bowiem kierowano się ideą pełnego zatrudnienia, nawet kosztem niższych płac. Ze świadomością, że będzie to rodzić konflikty społeczne, z potężnymi, gwałtownymi protestami włącznie? – Tego nigdy nie można wykluczyć, jeżeli wzrost płacy realnej jest powolny i niedostateczny. Kiedy zaś nie przekracza on 2% w skali rocznej, w ogóle nie jest odczuwalny. W PRL były okresy pięcioletnie, gdy płaca w ogóle nie rosła, np. w drugiej połowie lat 60. Warto jednak pamiętać, że wtedy, na początku lat 70., groziło nam bezrobocie na poziomie 1,5 mln osób. Decyzja była taka: za wszelką cenę zapewnić pełne zatrudnienie. To się udało, a w połowie lat 70. osiągnięto nawet wzrost płac. KOPALNIE I ELEKTRONIKA W książce można