Nauka polska jest chora. Jeśli ktoś ma co do tego jakieś wątpliwości, niech spojrzy na wyniki światowych rankingów. W tych zestawieniach najlepsze polskie uniwersytety lokują się w czwartej czy piątej setce. Podkreślam, te najlepsze. A te gorsze? Nie mieszczą się nawet wśród tysiąca ocenianych.
Do wielu chorób trapiących od lat polską naukę, takich jak jej chroniczne niedofinansowanie, w ostatnich latach doszły nowe. Gowinowa reforma zbiurokratyzowała naukę do granic możliwości. Ludzie, którzy powinni poświęcać większość swojego czasu na badania naukowe, tracą go na zajęcia biurokratyczne, które, jeśli w ogóle byłyby konieczne, powinny być wykonywane przez pracowników o innych niż naukowe kwalifikacjach. Każda uczelnia tworzy stosy do niczego niepotrzebnych dokumentów, z których generalnie nie tylko się nie korzysta, ale nawet do nich nie zagląda. Ich produkcja jest jednak niezbędna, bo raz na cztery lata wnikliwie studiują je rewizorzy z Polskiej Komisji Akredytacyjnej (zwanej pieszczotliwie Paką). Na ich podstawie ocenia się wydziały, dyscypliny naukowe i kierunki studiów. A od tej oceny zależy kategoria, jaką dostaje wydział. Od tej kategorii z kolei zależą uprawnienia do nadawania stopni naukowych i wysokość finansowania.