Próg wejścia

Próg wejścia

Czasem, tylnymi drzwiami, ze świata nauki albo polityki wchodzi do słownika sformułowanie, bez którego raptem nie można się obejść. Trudno zrozumieć, jak w ogóle radziliśmy sobie bez niego. Ostatnio publicyści, dziennikarze i tzw. ludzie kultury upodobali sobie nagle wybitnie operatywny „próg wejścia”. Oto zjawiska z obszaru kultury – książki, filmy, sztuki teatralne – dzielą się przede wszystkim na te, które mają wysoki próg wejścia lub niski próg wejścia. Metafora ta opisuje oczywiście skalę trudności tekstu (filmu, powieści, wywiadu) i ukazuje edukacyjną dystynkcję: tylko ci wykształceni, naczytani albo w inny sposób (np. fanowsko) wtajemniczeni są w stanie odebrać nadany komunikat. Tworzy to iluzję nieprzyjemnego podziału: na tych, którzy zrozumieją, i na tych, którzy prawdopodobnie nie zrozumieją (bo im czegoś brakuje). Jest to przykre nie tylko ze względów klasowych, ale i dlatego, że „rozumienie” staje się domyślnie warunkiem obcowania z dziełem sztuki. Rodzi to wiele nomen omen nieporozumień. Teksty kultury działają bowiem na różne sposoby, a część z nich można odbierać warstwowo – np. tylko intuicyjnie czy afektywnie albo i emocjonalnie, lub także intelektualnie. Poza tym sztuka i literatura lubią przesuwać swoje granice i schematy kategorialne. Również po to, żeby nas, uśpionych konsumentów, wybudzać, triggerować, prowokować do nowych „pomysłów odbioru”, do wydeptywania nowej, własnej ścieżki komunikacji. I zdarza się (dość często), że odbiorca czuje się w kontakcie z takim „dziełem” niekomfortowo – skonfundowany, pozbawiony scenariusza lektury – jakby ktoś wytrącił mu z rąk znajomy skrypt. Szkoda by było, żeby odpadł wtedy od wiersza, obrazu, sztuki teatralnej. Albo co gorsza pomyślał, że konkretnego autora/autorki po prostu nie rozumie. Oczywiście nie chodzi o to, żeby czytać Hegla jak operetkowego scata, ale warto mieć gdzieś z tyłu głowy pozwolenie na „inne obcowanie” z dziełem niż dosłowne tłumaczenie poszczególnych scen i zdań. Zresztą badacze Hegla też mawiają, że aby go naprawdę kochać, trzeba zaakceptować i paradoks, i „myślenie do tyłu”. Być może rozróżnienie wysoki/niski próg wejścia to pokłosie dawnego rozróżnienia na kulturę wysoką i niską? Na marne poszła zatem praca krytyków, kuratorek, badaczy, którzy w ciągu ostatnich 15 lat starali się ten podział znieść – nie tylko jako elitystyczny, ale też absurdalny. Gdzie bowiem pozycjonować komiks czy powieść graficzną, które kojarzą się z tzw. sztuką masową, a bywają wysublimowane, wpływowe, inteligentne? Albo multimedialne prace immersyjne, które pozwalają nam poczuć się częścią zaprojektowanego świata (nie trzeba go wcale „rozumieć”), albo abstrakcje (wliczam tu wysokoabstrakcyjne wiersze czy powieści), które można postrzegać bez szukania ukrytych symboli. Intencją autora czy malarza może być wprowadzenie nas w określony stan, sprowokowanie konkretnego uczucia, „przeniesienie” nas w jakieś pole, przy czym warto dodać, że abstrakcja nie musi być niezaangażowana czy niepolityczna. Jej znaczenie nie musi być jednak tożsame z rozumieniem, postrzeganym jako tryb narracyjny, opowiadanie jakiejś historii, złota myśl, coś, co można przełożyć na „przekaz”. To dryfowanie niektórych zjawisk poza rozumieniem i nierozumieniem, ale także między niskim a wysokim, można obserwować na podstawie sztuki kampowej. Kamp jako kategoria przyłączliwa (można kampować różne prace, gesty, zjawiska) i pochodząca z różnych źródeł (queeru, dandyzmu czasów regencji, manieryzmu francuskiej kultury dworskiej, pop-artu lat 50.) jest trudna do zdefiniowania. Potocznie kojarzy się ze „świadomym”, „ironicznym” czy „mądrym” kiczem. Ale niezależnie od tego, z jakiego rodzaju kampem mamy do czynienia (a i tu próbowano rozdzielić kamp „niski” od „wysokiego”), wiadomo, że przede wszystkim znosi on podział na to, co wysokie i niskie. Ponieważ często łączy w sobie sprzeczne wektory: odrażające i słodkie, pociągające i ohydne, kobiece i męskie (jednocześnie) itd. Dlatego dobrze pasuje do niego słowo krindż (od cringe – kulić się), którym opisuje się od jakiegoś czasu coś, co wzbudza nasz wstyd, zażenowanie, konfuzję. Trudność w obcowaniu z pracami kampowymi polega m.in. na tym, że niełatwo je ocenić, używając „starych” wartości czy decydując w binarnym podziale na „dobre” i „niedobre”. Dlatego niski/wysoki próg wejścia to zupełnie nieprzydatne rozróżnienie. Chodzi bowiem nie o zasób słów i idei, wcześniejsze lektury czy znajomość języków obcych, ale o zgodę na obcowanie z czymś poza polaryzacją. Fajne, bo usytuowane poza systemem władzy uznania. Bo niekapitalistyczne. Bo to dobra ucieczka z trybów gwiazdek, punktów i wytartych trybów odbioru.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety