Jeszcze nigdy służby meteorologiczne nie miały tylu danych do przewidywania pogody To dziwne, ale aura wciąż nas zaskakuje. Ileż weekendowych planów rozsypało się, kiedy spojrzenie za okno w sobotni poranek przekreślało perspektywy grilla ze znajomymi. Dziwi to tym bardziej, że żyjemy w dobie ponad 90-procentowej sprawdzalności prognoz. Co prawda krótkoterminowych, ale to chyba wystarczy, żeby już w piątek wiedzieć, czy w sobotę będzie się jechało nad jezioro, czy szło do kina. Synoptycy ręczą za sprawdzalność prognoz. Jeszcze nigdy nie mieli tylu danych meteorologicznych na wyciągnięcie ręki. Czy może raczej na kliknięcie myszką. Sytuacja pogodowa na Bałkanach? Proszę bardzo. Zdjęcie satelitarne? Wystarczy otworzyć nową kartę w przeglądarce. – Zaskakują nas tylko lokalne zjawiska pogodowe, takie jak burze, których zasięg jest tak niewielki, że przemykają się pomiędzy oczkami sieci pomiarowej i są niewidoczne dla numerycznych modeli prognoz pogody – mówi Teresa Zawiślak, szef operacyjny Meteorologicznej Osłony Kraju w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej – Państwowego Instytutu Badawczego. Nie sposób przewidzieć, czy zaleje akurat Warszawę, jak dwa tygodnie temu. – Jesteśmy w stanie przewidzieć, że opad wystąpi gdzieś na terenie Mazowsza, nie potrafimy wskazać dokładnej lokalizacji. Wnosząc po jego prognozowanej dużej wysokości, jeśli spadnie na obszar zurbanizowany, to nie ma cudów, muszą wystąpić straty. Wnoszaczki straciły pracę Służba synoptyczna przechodzi nieustanny proces zmian technologicznych i organizacyjnych. Sieć pomiarowo-obserwacyjna generuje olbrzymią ilość danych. Stacje meteorologiczne dokonują pomiarów ciśnienia, temperatury, wilgotności, opadów, zachmurzenia, wiatru oraz innych parametrów meteorologicznych. Łącznie Instytut Meteorologii gromadzi dane z ponad 1,2 tys. stacji – od platformy Petrobalticu po Kasprowy Wierch i Śnieżkę. A to tylko informacje z Polski. Do tego dochodzą dane z reszty Europy. To, jak szybko i jak sprawnie są one w stanie dotrzeć do synoptyka, jest jednym z elementów sukcesu. – Kiedyś synoptyk miał do dyspozycji „aktualną” sytuację pogodową po trzech godzinach. Teraz wszystko ma pod ręką w 15 minut – mówi Teresa Zawiślak. „Kiedyś” wyglądało to tak: co godzinę według czasu uniwersalnego UTC obowiązującego służby zrzeszone w Światowej Organizacji Meteorologicznej stacje pomiarowe z całego kraju przesyłały wyniki pomiarów do ośmiu zbiornic regionalnych. Na podstawie tych danych przygotowywano depeszę zbiorczą i wysyłano do IMGW na warszawskich Bielanach. Dane spływały za pomocą teleksów, które wypluwały dziesiątki metrów taśmy perforowanej z symbolami kodującymi poszczególne parametry pogodowe. Te wartości nanosiły na mapę panie zwane wnoszaczkami. Uzbrojone w sklejone ze sobą dwa długopisy – niebieski i czerwony – mozolnie zapisywały na mapie parametr za parametrem. Np. wzrost ciśnienia odnotowywany był na czerwono, a spadek na niebiesko. Kiedy mapa trafiała do synoptyka, ukazywała stan atmosfery sprzed trzech godzin. Postęp technologiczny dopadł wnoszaczki w połowie lat. 80, kiedy pojawiły się komputery, a wraz z nimi drukarki wielkoformatowe, czyli plotery. Te na papierze formatu A1 albo A0 drukowały gotowe mapy z naniesionymi wartościami poszczególnych parametrów. Teraz jest nie tylko szybciej, ale i więcej. Synoptyk w ciągu 15 minut ma do dyspozycji gotową mapę ze stanem pogody. Wystarczy, że zmieni okno w przeglądarce, i widzi zdjęcia satelitarne całej Europy. W jeszcze innym oknie może podejrzeć wyniki numerycznego modelu prognoz pogody, który liczy superkomputer. Co sześć godzin spływają do niego informacje o tzw. warunkach brzegowych z ośrodków Deutsche Wetterdienst w Offenbachu i Météo-France w Tuluzie. Superkomputer, prognozując pogodę dla Polski, potrzebuje do tego informacji o tym, co się dzieje w Europie. Te informacje udostępniają nam zagraniczni partnerzy. Prognoza jest liczona na nowo co sześć godzin, a jeśli sytuacja jest kryzysowa, to co trzy. Oprócz IMGW prognozę pogody na superkomputerze oblicza także Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Pierwsze komputery zastosowano w służbie meteorologii już w połowie lat 70. Wtedy to pracownicy Wojskowej Akademii Technicznej eksperymentowali z prostym programem, który wyliczał na komputerze Odra zachowanie pola barycznego. W 1984 r., kiedy komputeryzacja polskiej służby meteo dopiero nabierała rozpędu, w Szwecji na emeryturę przeszedł ostatni człowiek, który potrafił ręcznie nanosić wartości na mapy. – Byliśmy do tyłu jakieś 20 lat – wspomina ppłk rez. Maciej Ostrowski, meteorolog wojskowy.
Tagi:
Kuba Kapiszewski