Prorok Władysław Gomułka

Prorok Władysław Gomułka

Pięćdziesiąt lat temu, podczas krwawo tłumionych rozruchów robotniczych na Wybrzeżu, Władysław Gomułka chodził po swym gabinecie i powtarzał: „Każda kolejna klasa rządząca w naszym kraju doprowadzała do zguby własne państwo”. Społeczeństwo nie usłyszało tych słów – w obiegu publicznym pojawiły się one dopiero w lutym 1971 r., w partyjnym organie „Nowe Drogi”, jednak nawet wtedy nie jako cytat, lecz w postaci omownej. Czy zatem Gomułka rzeczywiście to powiedział? Poproszony przeze mnie o opinię prof. Andrzej Werblan wyraził wątpliwość, zarazem przyznał, że w grudniu 1970 r. fraza ta była w obiegu. Co chciano nią zakomunikować? Najprościej byłoby rzec: była to reakcja na utratę władzy. Ale nawet wtedy warto w tym ujrzeć coś głębszego. Komitety partyjne płonące na Wybrzeżu mogły uświadamiać rządzącym, jak wiele mogą stracić. Nie chodziło jednak tylko o partię – chodziło o państwo, którego PZPR była strażnikiem. A tu było co chronić, skoro Gomułce udało się w przeszłości parę rzeczy zadziwiających. Po pierwsze, w październiku 1956 r. został wybrany na I sekretarza partii wbrew moskiewskiej centrali. Po drugie, mimo to zachował władzę przez długie 14 lat. Po trzecie, doprowadził do bezprecedensowych w krajach „demokracji ludowej” zmian ustrojowych. A po czwarte… Dokładnie tydzień przed początkiem rozruchów na Wybrzeżu Gomułka odniósł największy triumf swej polityki zagranicznej: PRL (w jakimś sensie również wbrew moskiewskiej centrali) podpisała układ z Republiką Federalną Niemiec, wstępnie regulujący kwestię naszej zachodniej granicy. Czy rewolta na Wybrzeżu nie mogła zatem oznaczać chaosu w państwie, a więc i zniweczenia tego dzieła? I czy nie mogła spowodować odwrotu z „polskiej drogi do socjalizmu”? Gomułka może wiedział, co mówi, gdy potem powtarzał, że obalił go Breżniew. Czy jednak rzeczywiście (jak brzmiał jeden z wariantów grudniowej frazy) „szlachta zgubiła Polskę szlachecką, a burżuazja – Polskę burżuazyjną”? Argumentów jest tyleż za, co przeciw. Gomułka, więzień własnej retoryki, nie był w stanie ukazać tego problemu głębiej. Tymczasem w I Rzeczypospolitej rolę destruującą ówczesną państwowość odegrał raczej Kościół katolicki, który uznał, że z Rzeczypospolitej wielokonfesyjnej trzeba zrobić Rzeczpospolitą katolicką. A w II Rzeczypospolitej podobną rolę odegrał raczej polski nacjonalizm, który uznał, że z państwa wielonarodowego trzeba zrobić „Polskę dla Polaków”. Z uogólnieniami Gomułki należy więc obchodzić się ostrożnie. Co nie znaczy, że trzeba je lekceważyć. Bo też naprawdę fascynujący jest nie sens polityczny czy historyczny omawianych tu słów, lecz ich wydźwięk profetyczny. Dokończenie cytowanego wyżej wariantu omawianej frazy brzmi przecież tak: „a Polskę Ludową zgubiła klasa robotnicza”. Otóż rzeczywiście: bunt robotniczy z grudnia 1970 r. zgubił Polskę Ludową. Odebrał jej legitymację ideową, doprowadził do kolejnego buntu, w sierpniu 1980 r., a w konsekwencji, po kolejnych latach, przyniósł zastąpienie tego państwa Rzecząpospolitą Polską. Gomułka tego nie dożył, ale – jak widać – mógł to sobie wyobrazić. Zatem: Gomułka prorok? Człowiekowi wierzącemu nasuwa się od razu pytanie: czy takie chwile jasnowidzenia mogą być dostępne ateiście? Ale tenże człowiek wierzący odpowie natychmiast: jak najbardziej! Do głównych przesłań Ewangelii należy przecież uznanie, że Bóg odsłania prawdy nie „mądrym”, lecz „maluczkim”, oraz przekonanie, że depozytariuszem cnót moralnych nie jest „ani kapłan, ani lewita”, lecz znienawidzony Samarytanin, odszczepieniec. Gomułka był dyktatorem, przywódcą partii i państwa, zarazem jednak był prostym ślusarzem, z wykształceniem zaledwie podstawowym, a także „odszczepieńcem”: kimś, kto zdobył dalsze wykształcenie nie w Polsce, lecz na komunistycznych kursach w Moskwie. Tym bardziej więc – paradoksalnie – mógł odgrywać rolę proroka. Mówię to serio? Używam zbyt wielkich słów? Tak, mówię serio i używam wielkich słów, bo jestem pewien: Gomułka, lub ktoś, kto pierwszy wypowiedział powyższą frazę, odkrył pewną prawdę uniwersalną na temat naszego narodu. Prawdę przerażającą. Ludzie tworzący PRL mieli być może podobne przekonanie – nawet wtedy, gdy go nie werbalizowali, i nawet wtedy, gdy wywodzili je bądź interpretowali opacznie. Musieli mieć przecież świadomość kruchości własnego państwa, a także własnego tańczenia na linie między „proletariackim internacjonalizmem” (czytaj: oczekiwaniami Moskwy) a interesem narodu, który przyszło im reprezentować. Ta kruchość, to niepełne zakorzenienie mogły im dyktować ostrożność i roztropność, a znajomość realiów – powodować brak złudzeń. Dziś to się zmieniło: zakorzenienie obecnej władzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 51/2020

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony