Jestem po prostu śpiewającym facetem

Jestem po prostu śpiewającym facetem

14.07.2012 Warszawa Koneser Koncert Meskie Granie 2012 n/z Marek Dyjak fot. Jacek Dominski/REPORTER

Sama muzyka nie wystarcza, żebyś przekonał ludzi do swojej twórczości Trafił pan na sam szczyt. Niedawno wyszła pańska nowa płyta, a w Warszawie na co drugim przystanku wisiał plakat z Markiem Dyjakiem. Gdyby mógł pan spojrzeć z dystansu na ostatnie lata, co było w nich szczególnego? – Od ośmiu lat zacząłem tak naprawdę pracować – ciężko i z każdym rokiem coraz więcej. Żeby zrozumieć skalę zmiany, która zaszła, trzeba pamiętać, że przez wiele lat wiodłem żywot niebieskiego ptaka. Powoli się przyzwyczajam do pracowitego życia. Spotkałem się z panem dzisiaj, jestem punktualnie (śmiech). Jaka była dla pana ostatnia dekada? – Śpiewam już ponad 20 lat. Zacząłem w 1993 r. Trudno mi się odnieść do tego. Ciągle pracuję, nagrywam, gram koncerty. Od ponad czterech lat bardzo mi w tym pomaga Kayax. A kto miał na pana duży wpływ? – Wyszedłem od piosenki poetyckiej, z jakiegoś muzyczno-literackiego zakonu. Najpierw pojawiło się słowo, wiersze: Wojaczek, Stachura, Brodski. A potem pojawili się koledzy, twórcy piosenek: Kondrak, Kasprzycki, Czyżykiewicz. Nazywam ich poetami i pozostaję wierny tym autorom. Wróciłem do swoich poetów po płycie „Kobiety”. Co było decydującym momentem, który zmienił zwrotnicę i dzięki któremu stał się pan liczącym się artystą? – Przede wszystkim praca z wytwórnią Kayax oraz takie wydarzenia jak „Męskie Granie”. Wcześniej grałem dużo w klubach, np. Łódź Kaliska i innych podobnych miejscach. Kiedy człowiek zaczyna ciężko pracować w dorosłym wieku, to i w nim samym też zachodzi zmiana. Pracuje nad sobą. To są naczynia połączone – życie codzienne i to na scenie. Dwie przenikające się sfery. Dzisiaj pracuje pan ciężej? – Dzisiaj nie mogę sobie pozwolić na wiele rzeczy, na które mogłem sobie pozwolić kiedyś. Skończyłem 30 lat i byłem jeszcze wariatem, dopiero po czterdziestce trochę zacząłem się zmieniać. Więc to pewien proces, na który duży wpływ ma moja twórczość muzyczna. W tekstach pańskich piosenek jest dużo smutku, żalu, melancholii. Dla kogo pan śpiewa? – Dla bardzo wielu ludzi. Moje piosenki mówią o czymś ważnym dla mnie, często związane są z jakimiś osobistymi doświadczeniami i osobami, z którymi się zetknąłem. W tym sensie moje sytuacje życiowe i przeżycia stanowią solidny budulec. Jestem artystą, który opiera swoją twórczość w dużej mierze na tym, co mu podpowiada serce. O czym najtrudniej się śpiewa? – O słabościach, lękach, smutkach. Ja uprawiam piosenki o żalu. Najczęściej dotykam tematu relacji między kobietą a mężczyzną. Wszyscy tego doświadczają, a ciągle jest to temat nieodgadniony… Wspominając o panu, media często sięgają po wątki związane z alkoholizmem, ale również z pracą hydraulika. Nie męczy to pana? – Bardzo tego nie lubię. Przede wszystkim jestem facetem, który śpiewa, a nie śpiewającym hydraulikiem. Już w szkole wiedziałem, że będę śpiewał, więc gdy byłem hydraulikiem, moim priorytetem także było śpiewanie. Media muszą mieć jakiś gorący tytuł, dlatego często to się pojawia w nagłówkach. Sama muzyka niestety nie wystarcza, żebyś przekonał ludzi do swojej twórczości – albo media właśnie taki obraz muzyki kreują. Oczywiście nie byłbym sobą bez własnej historii, ale coraz bardziej przeszkadza mi postrzeganie mnie przez pryzmat mojej przeszłości. Od kilku lat występuje pan jako osoba publiczna. Scena ogólnopolska to duże możliwości, ale pewnie też jakieś zobowiązania, a może nawet ciemne strony. Czy popularność coś panu zabrała? – Proszę pamiętać, że wyjechałem do Chełma, czyli niedużego miasta, podczas gdy inni robili odwrotnie, wybierając Warszawę. Nie prowadzę życia towarzyskiego, blichtr jest mi obcy. Nikt nie oślepia mnie fleszami. Wykonuję swoją pracę jak najemnik i chowam się do swojego miejsca. To jest moja przestrzeń, gdzie odpoczywam i pracuję. Jestem po prostu śpiewającym facetem, a nie wielkim i sławnym artystą. Skąd czerpie pan inspiracje? – Kocham dobre wiersze, dobrą muzykę, a więc fado i jazz. One mnie skłaniają do refleksji i namysłu. Te dwa gatunki bardzo pomagają mi w tym, co robię. Nigdy nie udaję, że śpiewam. Bardzo często smutne stany i wspomnienia wracają do mnie i wywołują potrzebę śpiewania. Dla mnie śpiewanie nie oznacza permanentnego zadowolenia i szczęścia. Wspomniał pan, że był niebieskim ptakiem, ale ten etap ma pan

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 23/2017

Kategorie: Kultura