Inicjatywa Kraków Przeciw Igrzyskom po mistrzowsku wykorzystała internet Pomysł organizacji zimowych igrzysk olimpijskich krakowianie ochrzcili nazwą „miś”. Za sprawą absurdalnych wydatków pomysłodawców oraz wrażenia, że chodzi o to, by króliczka gonić, a nie dogonić, czyli o imprezę się starać, ale jej nie dostać. Na żartach się nie skończyło i mieszkańcy zrobili miejską rewolucję, której efektem był protokół zniszczenia „misia”. Pobici własną bronią Zaczęło się półtora roku temu, kiedy zdominowana przez Platformę Obywatelską krakowska rada miasta zamarzyła o zimowych igrzyskach olimpijskich w Krakowie w 2022 r. i przegłosowała, że miasto będzie się o nie starać. Następstwem tej decyzji było powołanie Komitetu Konkursowego Kraków 2022 z Jagną Marczułajtis-Walczak na czele, który miał pilotować naszą kandydaturę, ale zamiast tego w ciągu kilku miesięcy zupełnie się skompromitował i stał się najlepszym sojusznikiem przeciwników igrzysk. Ich pracę skoordynował Tomasz Leśniak, a inicjatywa nazwała się Kraków Przeciw Igrzyskom. KPI po mistrzowsku wykorzystał internet, szybko przebił się do opinii publicznej i zaczął podnosić argumenty dotyczące ryzyka finansowego imprezy, zadłużenia poprzednich miast organizatorów, ogromnych kosztów budowy i późniejszego utrzymania obiektów sportowych, z którymi po igrzyskach nie ma co zrobić (więcej: „Przegląd” 49/2013). Odpowiadano, że to nieprawda, ale nie dało się zaprzeczyć, że igrzyskowy budżet miał wynieść 21 mld zł (w tym np. 56,2 mln zł przewidziano na produkcję śniegu), a i tak nie było pewności, że to wystarczy, bo nikt nie wiedział, ile to wszystko ma kosztować. – Ja nie siedziałam z kalkulatorem i tego nie dodawałam – mówiła o kosztach Jagna Marczułajtis-Walczak. Strzał do dmuchanej bramki Jednak nie to zdecydowało, że komitet stał się najlepszym sojusznikiem przeciwników igrzysk. Przesądziły o tym brak szacunku dla publicznych pieniędzy i lista wydatków. Na delegację urzędników do Soczi wydano 120 tys. zł. Na stroje dla członków komitetu – 35 tys. zł, bo jak tłumaczono, „w domowych chodzić nie będą”. Ogłoszono konkurs na logo miasta aplikującego, ale uznano, że żadna praca nadesłana przez polskich grafików się nie nadaje, więc zamówiono je w Szwajcarii. Zapłacono za nie 80 tys. zł i w zamian otrzymano emblemat przypominający Latającego Potwora Spaghetti. Zamówiono też spot promujący ideę igrzysk, który wraz z emisją pochłonął 1,5 mln zł. Wniosek aplikacyjny kosztował niemal 4 mln (60 tys. za stronę), choć urzędnicy pojechali do Soczi szkolić się, jak takie wnioski przygotowywać. Presja opinii publicznej zmusiła radę miasta do zarządzenia konsultacji społecznych, a prezydenta Jacka Majchrowskiego do ogłoszenia lokalnego referendum. Między ogłoszeniem decyzji i samym referendum próbowano jeszcze ratować projekt, zatrudniając specjalistę ds. komunikacji za 48 tys. zł. W ramach zachęcania do konsultacji społecznych przeprowadzono kampanię reklamową igrzysk. Na billboardach (miasto zapłaciło ponad 170 tys.) umieszczono zdanie „Bo igrzyska to metoda na…”, dopełniając je wszystkimi bolączkami miasta. Na Rynku Głównym postawiono namiot sferyczny za 55 tys. zł, a kilku ekspertów, którzy od komitetu konkursowego otrzymali niemal 240 tys. zł, przekonywało w nim do igrzysk. Dołożono jeszcze ustawioną na Plantach dmuchaną bramkę za 23 tys. zł, która miała służyć do „przechodzenia na stronę igrzysk”. Miała, ale nie posłużyła za długo, bo deszcz zepsuł licznik, a wiatr naruszył konstrukcję. Referendum odbyło się 25 maja i niemal 70% krakowian zagłosowało przeciw igrzyskom. Nie mieliby do tego okazji, gdyby nie KPI i koordynujący jego działania Tomasz Leśniak. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Tomasz Borejza