W miastach żyjemy w chaosie. A prowincja to świat ułożony, uporządkowany i mający swój naturalny rytm Komu wierzyć? Polska prowincja widziana jest z dwóch perspektyw. W pierwszej jest duszna, łamiąca indywidualności, zastygła, nieufna wobec świata, splątana układami i różnymi tajemnicami. Z ludźmi żyjącymi życiem innych, bo swoje nie jest warte zainteresowania. O nie, przyjemne miejsce do życia to nie jest – ciekawskie spojrzenia miejscowych paraliżują, a liszaje na fasadach domów odpychają. Ale przecież jest i inna prowincja – pogodna i ciepła. Przychylna człowiekowi. Oglądamy ją właśnie w kinach i w telewizyjnych serialach, które biją rekordy popularności. Układy? Po prostu zintegrowana społeczność, sami swoi. Trzymamy się razem – chyba to dobrze, prawda? Nieufność wobec świata? A bo ten świat taki dobry? Leniwy tryb życia? A czy o takim nie marzymy? Miejscowe niedouki? No cóż, prochu taki pewnie nie wymyśli, ale swoje wie… No i muchy nie skrzywdzi. I, zdaje się, polska publiczność taką prowincję chce widzieć. I taką dostaje. „U Pana Boga za miedzą” to najnowsza produkcja z tej serii – komedia kryminalna, która dzieje się w małym podlaskim miasteczku. Ludzie to oglądają – i wychodzą z kin zadowoleni. Wcześniej – komedię tę poprzedziły dwa filmy, również bardzo dobrze przez publiczność odbierane. A „Ranczo”? A „Plebania”? A „Ojciec Mateusz”? Mamy falę filmów o prowincji, o tej sympatycznej prowincji, i warto się zastanowić, dlaczego spotykają się one z tak żywym odzewem… Bo sentyment? Bo miliony w takich miasteczkach czy wsiach się wychowały i teraz z nostalgią wspominają dawne chwile? Szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa? W porządku, uznajmy, że wybiórczo zapominają, dlaczego tak bardzo chcieli z tych szczęśliwych miejsc się wyrwać. Bo skansen? Bo oaza spokoju i ładu, zwłaszcza w zetknięciu z wielkimi metropoliami, z ich dudniącym życiem? Bo ludzie nie zabijają się dla pieniędzy? Owszem, jest to argument, ale wszystkiego przecież nie wyjaśnia. Więc pewnie fajni bohaterowie – policjant, wójt, pleban? Ależ to motyw jeszcze z XVI w.! A może kochamy te filmy dlatego, że pokazują nas samych, ale w tym lepszym wymiarze? Że owszem, mamy swoje wady, ale przecież, w gruncie rzeczy, to drobne przywary, które czynią człowieka bardziej kolorowym, sympatyczniejszym. Obżarstwo? Wyjrzyjmy na polskie plaże – ilu wypatrzymy na nich zwolenników diety? Kołtuństwo? Powierzchowna wiara? Cóż – chyba lepszy swój chłop niż ktoś z nosem zadartym do góry, i to jeszcze pełnym much. Poza tym przyjemnie się porównać i poczuć swą lepszość, to poprawia samopoczucie… Jeżeli film jest odbiciem marzeń, to okazuje się, że dzisiejsza Polska zbyt wielkich marzeń nie ma. Dobrze jest, jak jest. Na polskiej prowincji nastoletni chłopcy nie grają po garażach zakazanej muzyki, pasjonaci nie kręcą amatorskich filmów, dobrzy ludzie są wśród nas, a jak ktoś zły, to pewnie obcy. Inna rzecz, że teraz żyjąc w małym miasteczku czy na wsi, przez internet ma się kontakt z całym światem, z dowolnego miejsca można zadzwonić przez telefon komórkowy, a anteny satelitarne pozwalają odbierać wiele stacji telewizyjnych. To także zmieniło nasz sposób patrzenia na prowincję. Można tam mieszkać i nie mieć poczucia wyizolowania, jednocześnie ciesząc się spokojem i ciszą. Polakom, nękanym przez wichry historii, należy się niewątpliwie czas wytchnienia, ogarnięcia się, pogodzenia z samym sobą. Skupienia się na małych sprawach, raczej przyziemnych. Taki, zdaje się, nadszedł właśnie czas. Ze Zbigniewem Benedyktowiczem rozmawia Robert Walenciak – Moda na prowincjonalizm i na swojskość nie przemija. Mamy falę filmów ciepło opisujących życie na prowincji. Zwłaszcza na Podlasiu. Dlaczego Podlasie? – Pewnie dlatego, że jest takie najbardziej rustykalne w geografii polskiej kultury. Jest to też pewien substytut Polesia… Podlasie charakteryzuje się też zróżnicowaniem etniczno-kulturowym, religijnym. Są tam prawosławni, różne odłamy protestanckich sekt, też wychodzących z prawosławia. Mamy tam również językowy północno-zachodni klin ukraiński, jest tam różnorodność. – Niby Polska, a kolorowo i niemal egzotycznie. – Danuta Markowska, autorka antropologicznej książki „Rodzina wiejska na Podlasiu”, pisała o bardzo silnych tradycjach szlacheckich. – O wioskach szlacheckich… – A z drugiej strony mamy Redlińskiego z „Konopielką”. Podlasie to dla nas, badaczy, wspaniałe zagłębie. Również