Próżnia w (polskich) głowach

Próżnia w (polskich) głowach

Nie można powiedzieć, że chrześcijaństwo ma monopol na budowanie cywilizacji europejskiej Rozmowa z prof. Normanem Daviesem, laureatem Nagrody im. Andrzeja Drawicza – Co się panu w Polakach podoba najbardziej? – Po pierwsze – Polki. Nie przypadkiem moja żona urodziła się przecież tutaj, nad Wisłą. – A w narodzie jako całości? – To dla mnie zawsze bardzo trudne pytanie, bo zastanawiam się, czy istnieje w ogóle coś takiego jak narodowy charakter. – Ale mówi się, że Polacy są dumni, a nawet hardzi… – Część Polaków rzeczywiście jest dumna – sama w sobie i z siebie, ale bardzo wielu Polaków bardziej wyróżnia skłonność do narzekania, krytykanctwa, widzenia wszystkiego, zwłaszcza w Polsce, w ciemnych barwach. Czyli – trudno o takie uogólnienia. – A Polska? Co pan myśli o naszym kraju? – Przede wszystkim nie ma takiego drugiego państwa w Europie, a może i świecie, gdzie wszystko tak radykalnie zmieniłoby się w ciągu ostatniego stulecia, a nawet dłuższego okresu czasu. Kilka wieków temu Polska była europejskim mocarstwem. W XVII w. wpływała na losy całego kontynentu. A potem znikła z map świata. To bardzo ważne doświadczenie nie tylko dla was. Powinno być ono sygnałem także dla innych narodów, które tego na razie nie rozumieją. Przeciętny Anglik nie myśli o tym, że jego kraj może też zmienić swój status. A tak się zresztą już dzieje. Myślę też, że Polacy wciąż nie uświadamiają sobie do końca wagi faktu, że do drugiej wojny światowej Polska była państwem wielonarodowym, krajem wielu kultur, języków, grup etnicznych. Od 1945 r. jest zupełnie inaczej. Polska jest dzisiaj krajem homogenicznym, praktycznie jednolitym narodowościowo. Polacy zapomnieli przy tej okazji o swojej wielokulturowej przeszłości. Powojenne władze stworzyły wam nową historię. Dla mnie jako historyka to ważny dowód na zmienność państwa i trwałości kultury jako podstawowego elementu, budującego tożsamość narodu. – Wspomniał pan o nowej historii Polaków? – Bo tak się stało. Po 1945 r. Polacy stracili nie tylko połowę obszaru dawnej Rzeczpospolitej, ale także zakotwiczenie w poprzedniej historii. W okresie powojennym rolę kręgosłupa tożsamości narodowej zaczęła odgrywać legenda piastowska, wcześniej słabo zaznaczona w świadomości zbiorowej. Pozornie Polacy wrócili do swoich korzeni, ale warto sobie uzmysłowić, że to odwoływanie się do Polski piastowskiej służyło, w sposób bardzo cyniczny, komunistycznym władzom do legitymizacji powojennego stanu rzeczy. – Uważa pan to za tzw. historyczne oszukaństwo? – Powiem raczej, że choć wiele było w legendzie piastowskiej przeinaczeń i naciągania faktów, była ona bardzo potrzebna Polakom, po traumatycznych doświadczeniach drugiej wojny światowej, także dla zaakceptowania stanu rzeczy, nowego usytuowania w Europie itd. – Dzisiaj mit Piastów nie jest już nam tak bardzo potrzebny. Co teraz stanowi oś polskiego widzenia rzeczywistości? – Myślę, że na razie istnieje swoista próżnia w polskich głowach. Można powiedzieć, że Polacy stracili pamięć o przeszłości. Widać to m.in. po reakcjach w sprawie Jedwabnego. Przez 50 lat o tym się nie mówiło! Kto z Polaków pamięta też o wielonarodowej Rzeczpospolitej? O żyjących obok Ukraińcach, Białorusinach, Litwinach. O tym, że każda rodzina polska miała sąsiada Żyda. Współczesne pokolenia nigdy nie widziały w tym kraju chasydów! Przed drugą wojną światową było ich w Polsce tysiące. Moi zdaniem, potrzebujecie dziś odbudowania wiedzy o dawnej Polsce, m.in. Polsce Jagiellonów i tzw. Drugiej Rzeczpospolitej, takich jakie one w rzeczywistości były. Także odbudowania wiedzy o samych sobie, m.in. w takich zdarzeniach jak tragedia Jedwabnego. – A co pan sądzi o micie „Solidarności”? Są tacy, którzy mówią, że właśnie ta, solidarnościowa legenda budowała naszą tożsamość w minionych latach, a przy okazji i fałszywe wyobrażenia o wielu sprawach. Pan uważany jest za wielkiego piewcę „Solidarności”? – Byłem mocno emocjonalnie związany z „Solidarnością”. To prawda. Ale też zawsze powtarzałem, że taki powszechny ruch oporu przeciw komunistycznej władzy nie może być potem podstawą tworzenia systemu demokracji. Tu partie muszą ze sobą konkurować, tu potrzeba nie jedności dla niszczenia autorytarnego systemu, ale różnorodności spojrzeń i myśli. „Solidarność” była ważnym instrumentem walki z reżimem komunistycznym. Była wspaniała. Znalazł się w niej niemal cały naród, m.in. jedna trzecia członków

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 39/2001

Kategorie: Wywiady