Wojenne kobiety i dzieci czekają na pokój w polskich domach Zawsze wszystko działo się albo dawno, dawno temu, albo bardzo daleko. Bajki były za siedmioma górami, za siedmioma lasami, a wojny w odległych czasach, które pamiętali nasi dziadkowie. Ale nie tym razem. Miasto Włodzimierz Wołyński jest oddalone zaledwie 10 km od przejścia granicznego w Zosinie. Tylko tyle i aż tyle dzieli nasze światy. Kiedy ukraińskie dzieci zasypiają w bezpiecznym miejscu, w polskim domu u obcych ludzi, ich mamy wiedzą, że po obudzeniu się koszmar po drugiej stronie granicy będzie trwał. Robert, Basia i Gabryś Zarzeccy, mieszkający we wsi pod Warką, oddali klucze do swojego domu 28-osobowej, trzypokoleniowej ukraińskiej rodzinie, której wcześniej nie znali. Dowiedzieli się o niej od znajomej, Ani Zdroik. To ona znała Angelę, która z mężem, synem i zięciem kiedyś u niej pracowała. Gdy zaczęła się wojna, Ania z mężem zaprosili Ukrainkę do siebie, ale wtedy okazało się, że Angela nie będzie sama, lecz z 28-osobową rodziną, która nie chce się rozdzielać. Wtedy do akcji wkroczyli Robert, Basia i Gabryś. Zgłosili chęć zaproszenia gości do siebie. Bo od tej pory to nie są anonimowi uchodźcy, ale goście, a raczej domownicy. Młode mamy mają zaledwie 18 lat, babcie 37, a prababcie ok. 60 lat. Wszyscy opiekują się wszystkimi i dlatego nie chcieli się rozdzielać podczas ucieczki. Najmłodsza dwójka: Masza i Artur, mają rok. Pewnie nie będą nic pamiętać z tych dni, tygodni, a może miesięcy. Do Polski przyjechali też chłopcy, którzy ze względu na niepoborowy wiek mogli opuścić kraj. Teraz będą jedynymi mężczyznami w rodzinach. W czasie wojny kobiety mężnieją, a dzieci dorastają wyjątkowo szybko. Jak będą za kilka lat wspominać ten czas? Czy będą nosić w sercu zemstę? A może zamieszkają na tyle daleko, by zapomnieć o tym, co im zabrano? Jarosław pokazuje mi w telefonie filmik, na którym tańczy ukraińskie tańce ludowe, ale i breakdance. Chłopak podrywa się z kanapy, podskakuje, wiruje w powietrzu, śmieje się i znowu jest nastolatkiem. Bijemy brawo, ale nic nie zastąpi mu wyjścia na prawdziwą scenę. Jarosław chciałby w Polsce prowadzić kursy tańca dla dzieci, tak jak to robił w Ukrainie. Stół powoli zapełnia się kanapkami, kotlecikami, pokrojonymi owocami, a gospodarze i my jesteśmy zaproszeni, aby się częstować w pierwszej kolejności. Dziś u Ukraińców ostatki i stąd taki uroczysty poczęstunek. Siadamy do stołu, Robert z kolei częstuje malinową nalewką, a Ukrainki zaczynają przemawiać. Gdyby to była inna okazja, wyglądałoby to jak „toast za spotkanie”. I im, i nam szklą się oczy, bo kobiety mówią nie tylko do nas, ale do Polaków, o Polakach, dziękują za gościnę, która przerosła ich oczekiwania. Jest w tych słowach coś, co nas wprawia w zakłopotanie. Ich wdzięczność wydaje się za duża, bo tak naprawdę czujemy się bezradni wobec skali ich nieszczęścia. I nawet to, że przed domem Roberta i Basi pojawiają się kolejne dary od ludzi, wielkie worki z ubraniami, a pod płot podjeżdżają rodzice Ani z jedzeniem, nie zmienia faktu, że to ciągle kropla w morzu długofalowych potrzeb. A jeśli już mowa o potrzebach, Gabryś i Basia próbują włączyć stare płyty DVD z bajkami dla dzieci, bo nic tak nie poprawi humoru jak Krecik i Smerfy. Tymczasem Robert ustawia na dworze drabinę i wchodzi na dach, żeby poprawić antenę telewizyjną. Dlatego na grupowym zdjęciu widać jego nogi za oknem. Zapomniałam wspomnieć, że Robert jest niewidomy, ale będąc z nim, naprawdę o tym się nie pamięta. Robert gra w tenisa, żegluje, pracuje jako masażysta w swoim gabinecie Cuda Niewidy, założył Fundację Widzimy Inaczej, której nazwa najlepiej pokazuje jego podeście do życia. Robert dosłownie nie widzi przeszkód, a tam, gdzie są problemy, dostrzega raczej wyzwania niż trudności. Tę wyjątkową rodzinę znam od wielu lat. Wiem, że są ekspertami od spontanicznych podróży autostopem, od nietypowych akcji charytatywnych związanych ze środowiskiem ludzi z niepełnosprawnościami, takich jak turnieje blind tenisa, i niejednokrotnie zadziwili mnie odwagą i sercem. Jest chłodny, pochmurny dzień na początku marca. Kiedy wychodzimy do ogrodu, a raczej do lasu, w którym stoi dom Roberta i Basi, dzieciaki grają w badmintona, rzucają piłką, biegają z psem Wać Panem, zachwyconym tyloma ludźmi. Jedynie Kot z dezaprobatą obserwuje wszystko zza rogu domu. Ponieważ to dzielenie się terytorium
Tagi:
Anna Zdroik, Cuda Niewidy, Fundacja Widzimy Inaczej, granica polsko-ukraińska, Howards End, kryzys uchodźczy, kryzysy humanitarne, pomoc humanitarna, relacje polsko - ukraińskie, rosyjska inwazja na Ukrainę, społeczeństwo, uchodźcy z Ukrainy, Ukraina, Ukraińcy w Polsce, Warka, Włodzimierz Wołyński, wojna rosyjsko-ukraińska, wolontariusze, Zosin