Przed rzeźnią

Nie powiem, że obchodzili się ze mną źle, co to, to nie, po prostu dwóch dobrze zbudowanych facetów z brygady antyterrorystycznej wzięło mnie za ręce z obu stron i zapakowało szarówką do ciężarowego samochodu, w którym z powodu opuszczonych plandek panował półmrok. Obyło się też bez żadnego komentarza i bez jakiejkolwiek odpowiedzi na pytanie: „Co się stało? I dokąd jedziemy?!”. Kiedy oczy zaczęły się przyzwyczajać do ciemności, zobaczyłem, że nie jestem sam. Na ławkach przykręconych do burt siedziało już sporo osób, których w pierwszej chwili nie mogłem rozpoznać. – Pan Daukszewicz? – usłyszałem szept. – Tak. – Miło mi… Rafał Ziemkiewicz. – Mnie również, chętnie czytuję pana – i podaliśmy sobie ręce. – Cześć Krzysiek!! – usłyszałem teraz podwójny głos. To byli starzy kumple z Bydgoszczy, Sobczak i Szpak, piszący do „Angory”. – Siemanko – tym razem był to Skiba z „Wprost”. – Cześć! Kopę lat!!! – to z kolei Antek Pawlak z „Newsweeka”, którego widziałem ostatni raz jakieś pięć lat temu. – Widzę, że doborowe towarzystwo – zachichotał Jerzy Urban, niewidoczny do tej pory. – A czy ktoś wie, dokąd jedziemy? – Nikt – odezwał się Henio Sawka, rysujący nawet po ciemku. W tej sekundzie ciężarówka stanęła, plandeka poszybowała w górę i rozległ się stanowczy głos: – Wysiadać!!! Jeden po drugim wyskakiwaliśmy na plac delikatnie oświetlony przez wschodzące dopiero słońce. Tu było nas dużo więcej: Janek Pietrzak, Marek Majewski, Andrzej Zaorski, Jacek Rybiński, a z samochodu, który stanął za nami, wychodzili właśnie Jerzy Pilch, Ryszard Marek Groński i Ludwik Somma. – Gdzie my jesteśmy? – Zapytał mnie Marcin Wolski. – O k…!!! – wrzasnął Krzysiek Skiba. – Przecież to jest miejska rzeźnia! Jednocześnie z okrzykiem pojawiły się jeszcze dwa, tym razem osobowe samochody, z jednego wyprowadzono Stanisława Lema i Aleksandra Małachowskiego, a z drugiego wysiadł Michał Tober i przemówił, patrząc na nas wyjątkowo odpowiedzialnie. – Panowie! Ponieważ pojawiła się wśród was choroba szalonych dziennikarzy, która szczególnie zaatakowała felietonistów, dla dobra naszego kraju musimy zlikwidować całe stado… Sami wiecie, że takie są unijne przepisy. Pierwszą grupę poddajemy już utylizacji – i wskazał komin. Pojawił się właśnie idący prosto do nieba cieniutki dym. I wtedy ktoś, jak to felietonista, powiedział: – Patrząc na tę chudą nitkę, to pewnie jest Janusz Korwin-Mikke. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2003, 2003

Kategorie: Felietony