Działka – miejsce, gdzie można chodzić bez przedziałka Owoce i warzywa prosto z działki – marzenie każdego mieszczucha. Dziś, zamiast nabywać pozycje w stylu „Sekrety warzyw”, wystarczy przejrzeć oferty dla działkowiczów, by stworzyć nowoczesny minikombinat. „Dżdżownice kalifornijskie przerabiające odpady roślinne i kuchenne na biohumus”, „obornik o zapachu waniliowym” lub „elektroniczny odstraszacz kretów” rozwiążą wszelkie problemy, z jakimi borykali się pradziałkowicze. Do tego koncentraty chemiczne do zwalczania insektów, kilka nieszkodliwych nawozów i w mig otrzymamy zdrowe, niezmanipulowane genetycznie jedzonko. A jeśli już za późno na sadzenie, zawsze możemy zająć się na działce czymś innym. Jak zorganizować garden party: Potrzebne składniki: grill przenośny, węgiel drzewny z supermarketu, mięsko, miski sztuk dwie, marynaty, alkohol różnego rodzaju, soczek dla niepoznaki, kadzidła, off w sprayu, off w maści, maść przeciwko kleszczom, wachlarz i krzesełka składane, parasol rozkładany, telefon komórkowy, dziecko. Bierzemy miski. Do jednej wlewamy alkohol i soczek dla niepoznaki. Do drugiej wrzucamy mięsko i marynatę. Odstawiamy. Pośrodku działki ustawiamy przenośny grill. Naokoło ustawiamy krzesełka składane. Obok montujemy parasol. Dziecko sadzamy z telefonem komórkowym i wykutą na blachę odpowiedzią na pytanie: „Gdzie to jest, do cholery?!”. Rozpalamy grill za pomocą węgla z torebki. Na rusztowaniu rozkładamy zawartość miseczki z marynatą. Kwadrans przed przybyciem gości, kiedy już rozpada się na dobre, rozkładamy parasol. Siedzącemu najbliżej grilla, dla ochrony przed zaczadzeniem, wręczamy wachlarz. Jeśli mimo przybycia gości nie rozpada się, namaszczamy uczestników imprezy oraz spryskujemy produktami przeciwko owadom. Dziecku dajemy do rączki kadzidło i każemy biegać. Kiedy miska z soczkiem dla niepoznaki opróżni się, chowamy grill do komórki, by goście nie pomylili go z krzesełkiem składanym. Równocześnie chowamy tam zaczadziałego gościa oraz wachlarz. Kiedy goście zasną na trawniku, przykrywamy ich kocykami. Wiem, że mnie lubią Problemem każdego działkowicza jest zdobycie sympatii miejscowej ludności. Nie udało się to np. pisarce Marii Nurowskiej, której okoliczni włościanie często czynili różne wstręty. Ja jednak szybko spotkałem się z aprobatą lokalnej społeczności, a jej członkowie nigdy nie czuli się u mnie obco. Kiedy przyjeżdżam na działkę w czerwcowe weekendy, krzaczki truskawek są zawsze wyzbierane do ostatniego owocu. Kiedy młodzież urządza na mojej działce ogniska i zabawy, to butelek po winie za 2,40 zł nigdy nie poniewiera byle gdzie – zawsze porządnie wrzuca je do studni; na wodzie zalega już kilka warstw flaszek, a nad kołowrotem roznosi się miły, siarkowoowocowy aromat. Godna podziwu jest też delikatność mych gości. Gdy uznali, że mógłbym się czuć skrępowany ich wizytą związaną ze zrywaniem mirabelek, po prostu wykopali drzewka. Ostatniej zimy zachowali się wręcz wzruszająco. Mianowicie, jak co roku, postanowili uwolnić sąsiednie domki z nadmiaru sprzętów. Mnie zaś obdarzyli takim zaufaniem, że łupy złożyli właśnie u mnie (leży najbardziej na uboczu), by potem spokojnie przewieźć je do swej wioski. Policja przyszła akurat wtedy, gdy paru gospodarzy podjechało do mego domku, żeby załadować sprzęty na wóz. – A nic, my przejazdem – odpowiedzieli na pytanie, co ich tu sprowadza. Ponieważ policjanci nie byli dociekliwi, gospodarze zacięli konika i odjechali. Potem przybywali do mnie sąsiedzi-działkowicze i odbierali to, co ich, ale i tak mieli pretensje, że nie wszystko udało im się odzyskać. Cóż, trudno cieszyć się sympatią każdego, ważne jednak, że miejscowi mnie zaakceptowali… Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint