Przegrałem z Mefistem

Przegrałem z Mefistem

Nie zrobiłem żadnego filmu, który nie byłby mną – zapewnia István Szabó Mariola Wiktor. Korespondencja z Karlowych Warów Znów o nim głośno! Właśnie otrzymał brakujące 140 mln forintów na sfinalizowanie nowego filmu „The Door” z Hellen Mirren w roli głównej, a na zakończonym niedawno festiwalu filmowym w Karlowych Warach przewodniczył międzynarodowemu jury. W hotelu Thermal odbył się jego masterclass. To dowód uznania dla niezwykłych filmów i artystycznego autorytetu jednego z najwybitniejszych węgierskich i europejskich reżyserów, Istvána Szabó. Chociaż jeszcze kilka lat temu, kiedy w 2006 r. Szabó przyznał się do kolaboracji z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa, z pewnością nikt nie zaproponowałby mu kierowania jakimkolwiek jury. Węgrzy byli w szoku. Szabó to jedyny węgierski laureat Oscara – za „Mefista”, który rozsławił w świecie naddunajską kinematografię. Choć nigdy na stałe nie przeniósł się do Hollywood, z powodzeniem realizuje filmy anglojęzyczne. Donosiłem, by ocalić życie Tymczasem duma Węgrów została zwerbowana przez bezpiekę w 1957 r., w wieku 19 lat. Działalność agenturalną István Szabó kontynuował do 1961 r., składając w tym czasie co najmniej 48 raportów. W 1963 r. skreślono go z listy donosicieli. Dlaczego? Nie wiadomo, a i on sam nie chce o tym dziś mówić. Donosił głównie na kolegów z Wyższej Szkoły Teatralno-Filmowej, w tym na Miklósa Jancsó i Mártę Mészáros. Jednak raportował o sprawach mało istotnych. Sama Márta zwróciła się do węgierskiej opinii publicznej z apelem, by nie oskarżać Szabó, tłumacząc, że czasy, w których się to działo, po stłumieniu powstania w 1956 r., były naprawdę przerażające, a ludzie z powodów politycznych tracili życie. – Zgodziłem się na współpracę, by ocalić życie kolegi ze studiów – tłumaczy Szabó. – Udało nam się uratować jednego z naszych kolegów, który po rewolucji w 1956 r. niewątpliwie trafiłby na szubienicę. Próbując odwrócić od niego uwagę bezpieki, opowiadałem im straszne bzdury. Nie wiadomo jednak, o kogo chodzi, a sam Szabó nie chce zdradzić nazwiska. Media podejrzewają, że mógł to być zmarły w 1987 r. we Włoszech Pál Gábor albo mieszkający w Nowej Zelandii László Harsanyi. Jeden z tych mężczyzn uczestniczył w szturmie na siedzibę partii na placu Republiki 30 października 1956 r. Gdy wybuchła afera lustracyjna, „Mefista”, film o faustowskim uwikłaniu artysty, przywoływano najczęściej. Nieoczekiwanie dzieło to zaczęto odbierać jako osobistą wypowiedź reżysera. Opowieść o kuszeniu przez system totalitarny i ciężarze, jaki niesie poddanie się tej pokusie, można więc uznać za rezultat przejmującej i intymnej autorefleksji. Moje filmy to ja – Nie zrobiłem żadnego filmu, który nie byłby mną – zapewnia Szabó. – Oczywiście to nie są tylko moje historie, ale przeżycia moich bliskich, rodziny, przodków, przyjaciół. Co więcej, wszystkie moje filmy opowiadają o współczesnych czasach. Akcja może się rozgrywać dawno temu, w odległych epokach, ale problemy gnębiące moich bohaterów z całą pewnością należą do dnia dzisiejszego. Szabó właściwie drąży cały czas jeden temat. Opowiada o ludziach wciągniętych w tryby historii i o tym, co człowiek może zrobić, aby zachować indywidualność. – Realizując „Mefista”, ale także „Pułkownika Redla”, „Hanussena” i „Krople słońca”, próbowałem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Każdy usiłuje podążać własną drogą, wielu jednak wyrzeka się indywidualności w zamian za spokój i ochronę. Niektórzy wręcz uznają, że wolność jest niebezpieczna. Gdy człowiek poddaje się czyjejś władzy, pozbawia się tym samym odpowiedzialności za to, co się z nim dzieje. To wygodne, bo kiedy coś się nie uda, zawsze można powiedzieć: „Jestem niewinny, ja tylko wykonywałem rozkazy”. Każdy człowiek walczy o akceptację i poczucie bezpieczeństwa. Artyście takie poczucie bezpieczeństwa daje świadomość, że może swobodnie komunikować się z odbiorcami. Bez nich jego sztuka i przekaz nie istnieją. To jest jednak niebezpieczne, bo może prowadzić do manipulacji. Mefisto kusi aktora, granego przez Klausa Marię Brandauera, bo wie, że nie może on istnieć bez publiczności, jej zachwytu, łez, owacji. Aktor opętany chorą ambicją szuka poklasku, potwierdzenia swojej wartości, wyrzekając się samego siebie. Ta choroba to nie tyle tragiczne uwikłanie w politykę, ile skazywanie siebie na sukces. Trudno nie dostrzec analogii między „Mefistem” i sytuacją prywatną Szabó. Niewykluczone, że gdyby naraził się bezpiece, wyrzucenie ze studiów, a w rezultacie niemożność realizacji filmów były najniższą ceną, jaką reżyser musiałby zapłacić za bycie wiernym swoim zasadom. Kino pomaga żyć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 29/2011

Kategorie: Kultura