Przeklęta uroda
Ojciec i córka – byli zbyt piękni, żeby można było im wybaczyć Oboje byli piękni. Jej mąż i córka. Każdy, kto widział ich po raz pierwszy, uważał za stosowne zachwycić się ich klasyczną urodą. Byliby fascynujący w każdej epoce. Lidka odziedziczyła po ojcu ciemne włosy, piękne oczy i idealną figurę. Ojciec i córka. Aż przyjemnie było na nich popatrzeć. Potem ktoś, kto ich dopiero poznał, niechętnie przenosił wzrok na Izę. Drobna, zbyt koścista blondynka w nijakim kostiumiku. Od biedy można było pochwalić jej wdzięk, bo to coś nie istniejącego. – Skąd ta kobieta ma taką rodzinę? – myślał ten ktoś. – Skąd ja mam taką rodzinę? – myślała Iza. Już się przyzwyczaiła, że ludzie nie potrafią oderwać wzroku od Zbyszka i Lidki. Jej poświęcają ułamek sekundy. Gdyby jej mąż i córka byli przeciętni, pewnie lepiej wyglądałaby na ich tle. Ale cóż, byli piękni. – Podziwiam cię, ja bym chyba umarła z zazdrości – Ewa rozsiadła się na werandzie. Sobota. Nic nie będą robić. Przyjechały do Urli, bo gwałtowne lato wygnało je z miasta. Poza tym Ewa nienawidziła samotnego przesiadywania w swoim domku. Więc zabrała Izę. Bez był ciężki, ogród wyglądał na zmęczony, a przecież to był dopiero maj. – A ty w ogóle wiesz, gdzie on jest? – Ewa zeskrobywała starą farbę z ławki. Nie mogła usiedzieć spokojnie. – Pojechał do firmy, ten wirus miłości zniszczył im jakieś pliki. No to, kto to ma odtwarzać, Zbyszek jest najlepszym specjalistą. – Żeby tylko ten wirus miłosny nie okazał się czymś dosłownym – Ewa przyglądała się jej nieufnie. – Gdybym miała być zazdrosna, to bym chyba zwariowała – powiedziała z przekonaniem. Przed laty postanowiła, że nie będzie tropić zdrad. Najważniejsze, że się kochali. – A Lidka? Z jej urodą ma pewnie tłumy wielbicieli. W wieku siedemnastu lat to niebezpieczne. – Posłuchaj, przyjechałam, żeby odpocząć, a nie żeby słuchać twojego trucia. Oni są piękni od zawsze i jakoś żyjemy razem. To, że ktoś jest piękny, nie oznacza, że jest nie odpowiedzialny. Zaskrzypiała furtka. – Jak dobrze, że przyjechałyście – sąsiadka, stara malarka, niosła jeszcze ciepły sernik. – Wiedziałam, że mnie nie zostawicie. Obok niej podskakiwał kundel, As. Iza pobiegła po talerzyki. W chłodnej kuchni zatrzymała się przy lustrze. Tak, musi odpocząć. Potem odstawiła talerzyki i wykręciła warszawski numer. Cisza. Wirus miłości. Czytała w gazetach, że jest wyjątkowo wredny. Widocznie Zbyszek walczy z nim. Ale gdzie jest Lidka? – Co ty tam robisz? – wołała Ewa. Iza zerwała się i tego wieczoru nie pomyślała już o wirusie miłości. Wystarczy jedna walizka Zbyszek był najlepszym studentem na roku, więc teraz, kiedy dukał i oglądał paznokcie, jakby gdzieś tam miał schowane ściągi, Iza była przestraszona, że stracił pracę. Było to jedyne nieszczęście, które mogłoby odebrać mu mowę. – A tymczasem okazało się, że to szczęście zrobiło z niego niemowę – znowu była sobota, znowu siedziały w Urlach. Ewa zdążyła już zadzwonić do Zbyszka i nawrzeszczeć na niego. Krzyki przyjmował pokornie, co było jeszcze bardziej denerwujące. – Wiedziałam, że z tej jego urody nic dobrego nie wyniknie – Ewa ścieliła łóżko dla Izy, jakby przyjaciółka była ciężko chora. – Dobrze, że chociaż masz córkę – powiedziała z przekonaniem. Rzeczywiście, Lidka przyjęła rewelacje o romansie ojca ze spokojem, nawet ze znudzeniem. Iza nie miała odwagi, żeby zapytać, czy wiedziała i jak długo to trwało. Jak długo ona, Iza, dawała sobie wmawiać, że kolejne wirusy atakują komputery i Zbyszek musi je naprawiać dniami i nocami. – To trwa już rok i ona postawiła mu warunek. – Czyli sam z własnej woli, by się nie wyprowadził. Zmusiła go. – A co to za różnica, i tak już mnie nie kocha. – Iza nawet była zdziwiona. Taki spokój. Może dlatego, że przez tyle lat wszyscy krakali o jej rozstaniu z tym wyjątkowo pięknym mężczyzną. Zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wśród nich były słowniki, płyty i laptop. W szafie zrobiło się luźniej. Na półkach w łazience też. Lidka z zadowoleniem rozstawiła swoje kosmetyki. Poza starą, wetkniętą