Obecnie testuje się ponad 150 substancji, ale jeszcze nie wynaleziono nic, czym można by się pochwalić Dr n. med. Paweł Grzesiowski – pediatra i immunolog, prezes Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń Podobno lada chwila będziemy produkować w Polsce skuteczny lek na COVID-19, przygotowywany na bazie osocza ozdrowieńców. Jak duże nadzieje możemy z nim wiązać? – Zacznijmy od tego, że tylko w szerokim rozumieniu można go nazwać lekiem, jednak nie jest nim z definicji. Ten preparat biologiczny to immunoglobuliny pozyskane od dawców z ich surowicy. Osocze ozdrowieńców już w tej chwili stosuje się w leczeniu, teraz będzie dostępny jego ekstrakt. Środek ten rzeczywiście zwalcza wirusa, jednak nie jest to żadna nowa koncepcja. Już wcześniej korzystano z przeciwciał ozdrowieńców w leczeniu różnych chorób. Jaką skuteczność może mieć ten środek? Doniesienia prasowe brzmiały obiecująco. – Absolutnie nie można mówić o żadnym przełomie. To nie jest lek, który można podać we wczesnej fazie czy w domu, ale dopiero w szpitalu, już po rozpoznaniu choroby. Jednak przy braku lepszego leku na pewno ważne jest, że mamy taki środek wspomagający. Udało się zmierzyć skuteczność takiego leczenia? – O skuteczności leku można mówić dopiero wtedy, gdy prowadzi się badania na dużych grupach pacjentów. Niestety, ten lek – jeśli już używamy tego określenia – może być stosowany tylko w niewielkiej grupie, ponieważ nie mamy nieskończonej liczby dawców, w związku z czym ograniczona jest liczba kuracji. Nie jest możliwe zmagazynowanie dużej ilości takich preparatów. Co z lekami, nad którymi trwają badania za granicą? Czy tam jest szansa na jakiś przełom? – Nie ma na razie żadnych doniesień o nowych lekach. Mamy remdesivir – amerykański lek antywirusowy, oraz deksametazon – lek sterydowy, wykorzystywany w ciężkich przypadkach, czyli u osób rozpoczynających terapię respiratorową. I to tyle. Te leki, jak rozumiem, działają w pewnym stopniu, ale nie są żadnymi cudownymi środkami. – Deksametazon jest przełomowy z punktu widzenia statystyki – zmniejsza śmiertelność u chorych na COVID-19 o 30%. Nie jest to jednak przełom medyczny, gdyż ten lek stosuje się już od 50 lat w leczeniu różnych stanów zapalnych. Teraz świetnie nam się dopasował do wskazań przy COVID-19. Ugruntowaną wiedzą jest już bowiem to, że w trakcie tej choroby dochodzi do fazy zapalnej, gdzie istotne staje się leczenie nie przeciwwirusowe, lecz właśnie przeciwzapalne. Jeśli chodzi o remdesivir, mamy do czynienia z 20-procentową poprawą rokowania u pacjentów z ciężkimi objawami. Ten lek bardziej jednak się sprawdza w kwestii np. skrócenia czasu pobytu w szpitalu. Słyszał pan o jakimś zupełnie nowym leku, nad którym trwają prace, a który naprawdę dawałby nadzieję rozprawienia się z COVID-19? – Na razie nie ma niczego takiego na rynku. Oczywiście testuje się obecnie ponad 150 substancji, ale jeszcze nic nowego z tych testów nie wynikło. Nie wynaleziono niczego, czym można by się pochwalić. To są głównie nowe substancje czy też leki, które już istnieją, badane pod kątem przydatności w leczeniu COVID-19? – Bardzo z tym różnie. Są wśród nich nowe leki, które miałyby powodować tzw. nieprawidłowe analogi, czyli nieprawidłową syntezę materiału genetycznego wirusa, ale i te stare, wcześniej wykorzystywane. Ich potencjalna przydatność jest analizowana przez komputery. Słyszałam, że badano też leki na HIV czy malarię. Jaki rezultat? – Zdementowano już pogłoski, że mogą być skuteczne. Liczne badania pokazały, że chlorochina i jej pochodne nie działają. Podobnie jest z lekami na HIV – nie osiągnięto znaczących rezultatów. Co natomiast słychać w kwestii badań nad mniejszą śmiertelnością chorych na COVID-19 w tych społeczeństwach, gdzie wysoki jest odsetek szczepionych przeciw gruźlicy? Były doniesienia sugerujące, że to może mieć znaczenie. – Wciąż nie ma żadnych eksperymentalnych potwierdzeń tej hipotezy. Na razie są to tylko obserwacje statystyczne. Trwają badania. Nie ma jednak żadnych, które wykazałyby, że osoby szczepione na gruźlicę mają większą odporność na COVID-19. Szczerze mówiąc, wątpię, by to się potwierdziło. Musielibyśmy mieć 30-, 40-letnią pamięć immunologiczną po szczepieniu przeciw gruźlicy, byśmy teraz byli chronieni. Wiele krajów Europy Zachodniej zaprzestało już tych szczepień, a wiadomo, że właśnie ich obywatele żyją średnio najdłużej. Większy jest więc tam procent osób
Tagi:
epidemia, koronawirus, lekarstwa, leki, medycyna, nauka, pandemia, Paweł Grzesiowski, szczepienia, wirusy, zdrowie, zdrowie publiczne