Przepchnęliśmy na wieś biedę

Przepchnęliśmy na wieś biedę

Coraz więcej chłopów będzie musiało utrzymywać się z innych niż ziemia źródeł zarobkowania Rozmowa z dr Barbarą Fedyszak-Radziejowską – Dlaczego na naszych drogach pojawiły się blokady? – Jest wiele racjonalnych powodów, dla których mają one rację bytu. Ale to, co robi Samoobrona, jest też polityczną rywalizacją z PSL o „rząd dusz”. Zbliża się czas wyraźnej deklaracji rządu, czy dotrzyma przyjętych w Kopenhadze zobowiązań o uzupełnieniu dopłat bezpośrednich środkami z naszego budżetu. Każdy konflikt w koalicji wokół tej sprawy wzmacnia Samoobronę. Ludzie na blokadach to jej atut polityczny. Nie wiadomo, jakim sojuszem politycznym zakończą się blokady, ale nie ma wątpliwości, że dzisiaj są one testem na sprawność kadrową Samoobrony. Brak zaufania do rządu ma charakter totalny, co wzmacnia zapał do organizowania blokad. – Czy to protest wykluczonych, tradycyjna „chłopska bieda”, zdesperowani ludzie, którzy cierpią nędzę na wsi? – Przekaz medialny sprowadza te zdarzenia do tradycyjnego chłopskiego biadolenia, że chłopi zawsze w swojej historii narzekali, i po prostu mamy kolejną falę uogólnionego wiejskiego lamentu, w którym nie wiadomo, o co chodzi. A tymczasem problem ma dwojaki charakter. Z jednej strony, chodzi o interesy producentów rolnych, którzy po integracji z Unią Europejską mają wziąć na siebie ciężar produkcji żywności i wytrzymać unijną konkurencję – potrzebują zatem polityki rolnej, a więc też wsparcia podobnego do tego, jakiego UE udziela swoim producentom. Z drugiej strony, chodzi o interesy właścicieli gospodarstw nazywanych błędnie „socjalnymi”, których produkcja przeznaczana jest na potrzeby rodziny. Nasze najpopularniejsze media tworzą zaś nieprawdziwy obraz jednolitej chłopskiej biedy, brudu i zacofania. – I szeroka publiczność nie do końca rozumie, dlaczego właściwie ciągle mamy z tymi chłopami problemy. – Bo walczą o swe interesy. Mało kto zauważył, że w ciągu ostatnich dwóch lat rolnicy stali się znacznie lepiej zorganizowani i nieporównanie bardziej świadomi instrumentów, których muszą używać w walce o interesy ekonomiczne. Tyle że tymi instrumentami nie są, niestety, izby rolnicze czy stowarzyszenia gospodarcze, ale formacje polityczno-związkowe. Jednak z punktu widzenia rolniczych interesów jest to racjonalne. Uczestnikami blokad nie są reprezentanci biedoty wiejskiej. Dla kogoś, kto ma dwie czy pięć świń, mniej ważne jest, czy kilogram żywca wieprzowego w skupie kosztować będzie 3,20, 3,50 czy 3,80 zł za kilogram. Jest to natomiast istotne dla chłopa mającego sto albo tysiąc świń. I właśnie tacy producenci liczą ceny skupu, kalkulują i protestują. – Ilu ich jest? Jakie są proporcje zamożności i ubóstwa na polskiej wsi? – Mamy 1,8 mln gospodarstw, czyli prawie 4 mln ludzi związanych z rolnictwem. 20% gospodarstw wytwarza ok. 80% konsumowanej przez nas żywności. 50% gospodarstw produkuje niemal wyłącznie dla siebie i zjada to, co wytworzy. W tej grupie są różne sytuacje: brak jakiejkolwiek pracy, niemożność odejścia ze wsi, życie z rent i emerytur czy praca poza rolnictwem. Reszta – ok. 30%, czyli 300-400 tys. gospodarstw – sprzedaje na rynku pozostałe 20% żywności. Gdyby ktoś chciał w Polsce wprowadzić mechanizmy wymuszające bankructwo gospodarstw nieprzynoszących dochodu, to setki tysięcy ludzi przeszłoby na garnuszek budżetu, stając się klientami opieki społecznej. Powinniśmy być im wdzięczni, że sami radzą sobie z biedą i głodem, „ukrywając bezrobocie” w swych gospodarstwach i szukając innych źródeł zarobkowania. – A można dziś znaleźć takie źródła? – One, niestety, skurczyły się w ostatnich latach, ale wciąż istnieją. Najlepszym przykładem jest Małopolska. Tam gospodarstwa przynoszą niewielkie dochody, często są tylko uzupełnieniem tego, co rolnicy osiągają dzięki swej aktywności w takich dziedzinach jak prace sezonowe, handel, agroturystyka i różne usługi. Mamy też województwa, w których naprawdę widać, że właściciele gospodarstw postawili na rolnictwo. To Wielkopolskie – nie jest przypadkiem, że właśnie tu były blokady, Kujawsko-Pomorskie, część Podlaskiego (tam, gdzie zainwestowano w mleczarstwo, nastąpił ogromny skok, jest coraz więcej gospodarstw towarowych) i Dolnośląskiego. No i niesłychana mozaika w województwach pomorskim, zachodniopomorskim i warmińsko-mazurskim: dramatyczne zderzenie nędzy i bezradności osiedli popegeerowskich z grupą niemal 5 tys. nowych, wysokotowarowych gospodarstw liczących ponad 100 ha. To dzierżawcy i właściciele gruntów dawnych PGR-ów, z których większość stanowi prawdziwą elitę zamożności. W tej najbogatszej grupie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2003, 2003

Kategorie: Wywiady