Ciosy były słabe, takie z serca – to pierwsze słowa podejrzanego w czasie przesłuchania Helena Kowalik 19 lutego 2009 r. dr Anna G. wróciła ze szpitala koło godz. 19. Na parkingu przed jej blokiem nie było wolnego miejsca, więc dość długo krążyła po osiedlowych uliczkach. Przy słabym świetle lampy nie dostrzegła Włodzimierza Z. (…)Pierwsze kopniaki spadły na nią w chwili wyjmowania kluczy z torebki. Odwróciła się, zobaczyła jego wykrzywioną wściekłością twarz. Nie powiedzieli ani słowa. Anna G. upadła pod drzwiami własnego mieszkania, krew zalała jej oczy, nic już nie widziała, czuła tylko razy, uderzenia pięścią i dźgnięcia w głowę czymś ostrym.Usiłowała się podnieść, wołając o pomoc. Wyjrzała sąsiadka i zaraz zatrzasnęła drzwi. Napastnik chyba się jednak wystraszył, bo zbiegł na półpiętro.Anna G. znów sięgnęła po klucze i w tej chwili coś huknęło, oślepił ją błysk. Gdy się ocknęła, leżała na podłodze w swoim mieszkaniu, na głowie miała zakrwawiony ręcznik, a nad nią pochylały się twarze syna i znajomej z niższego piętra. – Zaraz będzie tu pogotowie – powtarzali.W szpitalu stwierdzono złamanie lewej kości skroniowej i ranę postrzałową głowy – na szczęście kula nie dotarła do opony twardej. Na głowie 20 ran zadanych ostrym narzędziem.Policjanci zabrali z korytarza kilka rzeczy zgubionych przez napastnika: okulary, pudełko po kremie Nivea. Anna G. od razu podała jego nazwisko: Włodzimierz Z.Znała też adres. Funkcjonariusze jednak nie zastali nikogo w domu, musieli wyważyć drzwi. (…)Sąsiedzi nie potrafili wiele powiedzieć o tym lokatorze. Samotny emeryt po sześćdziesiątce, był nauczycielem matematyki w liceum. Z nikim nie utrzymywał kontaktów.Cztery dni później policjanci z samochodowego patrolu na skraju rezerwatu leśnego w Warszawie dostrzegli skradającego się za drzewami mężczyznę. Zatrzymali go. Był to Włodzimierz Z., od 19 lutego ukrywający się w pobliskim szałasie. Miał przy sobie pręt metalowy, trzy scyzoryki i pudełko z nabojami. Od razu przyznał się do napadu na Annę G. Twierdził, że poszedł z własnoręcznie skonstruowanym pistoletem i metalowym szpikulcem pod blok, w którym mieszkała, „aby jeszcze raz ją zobaczyć”. W lesie zamierzał zostać kilka dni, póki mu się nie skończą pieniądze na jedzenie. Potem planował popełnić samobójstwo.•– Ciosy były słabe, takie z serca – to pierwsze słowa podejrzanego w czasie przesłuchania.Emerytowany nauczyciel chętnie wyjaśnił śledczym, dlaczego chciał Annę G. „jeszcze raz zobaczyć”. Otóż poznali się wiosną 2004 r. za pośrednictwem internetu. Do listopada byli parą.– To ja postanowiłem zerwać, bo czułem się przez nią zgnębiony psychicznie, zwłaszcza na tle finansowym – zeznał.Powiedział jej: „To nasza ostatnia rozmowa”, ale łudził się, że „Anna się opamięta i zastanowi, co traci. Ale ona tylko na to czekała”. Odpowiadając na pytanie o „tło finansowe”, Z. nie zamierzał oszczędzać czasu prokuratora. Jego potrzeba zwierzania się nie miała granic.Dostawał 1150 zł emerytury, a młodsza od niego o cztery lata dr Anna G. pracowała jako diagnosta laboratoryjny w klinice. Miała więc zdecydowanie więcej pieniędzy, a jeszcze mogła coś uszczknąć z wysokiej emerytury ojca, z którym mieszkała. Mimo to tylko raz poczęstowała Włodzimierza Z. obiadem, podczas gdy każda jej wizyta w jego mieszkaniu zaczynała się od gorącego posiłku.– Bezduszna egoistka – podał do protokołu przesłuchiwany. – Kiedy zorientowała się, że jestem biednym emerytem, zaczęła mnie traktować przedmiotowo, chodziło jej tylko o seks. W listopadzie powiedziałem jej, że to nasza ostatnia rozmowa, łudząc się, że przeprosi za wszystkie upokorzenia. A ona przestała odbierać telefony. I tak było przez trzy następne lata. Nie mogłem się z tym pogodzić.– Chciałbym zaznaczyć – wyjaśnił w śledztwie – że jako mężczyzna byłem dla Anny idealny. Spełniałem wszystkie jej wymagania. Co do wykształcenia, wagi, wzrostu, umiejętności manualnych. Osobiście uważam, że jej nowy partner jest odrażający. Nigdy mi nie powiedziała, dlaczego nasz związek został tak brutalnie przerwany. Gdy zostawiałem jej pod drzwiami upominki w postaci słodyczy, odsyłała je z powrotem pocztą. Podobnie zrobiła z zamkiem do drzwi, który zamontowałem wiosną 2004 r.Z. zwierzył się funkcjonariuszowi, iż od początku podejrzewał, że Anna jest psychicznie chora. Ona miała straszny opór przed powiedzeniem „dziękuję” czy „przepraszam”. Chciał ją pod tym względem wychować, uświadamiając jej przede wszystkim, że istnieje ktoś, kto ją obserwuje. Rysował szminką na szybie
Tagi:
Helena Kowalik