Przeprosiny
KUCHNIA POLSKA Pisałem już o Jedwabnem i nie sądziłem, że będę jeszcze powracał do tego tematu. Skłania mnie jednak do tego przedziwna kontrowersja, jaka rozgrywa się oto w sprawie “przeprosin za Jedwabne”, która poróżniła ponoć nawet najważniejsze osoby w państwie – pana prezydenta i księdza prymasa – z których pierwszy zamierza pojechać do Jedwabnego w lipcową rocznicę dokonanej tam zbrodni, drugi zaś woli połączyć się z Jedwabnem z daleka, ponieważ nie życzy sobie, aby politycy narzucali mu sposób zachowania się w tej sprawie. Przeprosiny za Jedwabne. Przeprasza się, kiedy nieumyślnie wyleje się herbatę na obrus albo nadepnie komuś na nogę w tramwaju. Kiedy popełni się nietakt lub pomyłkę. Nie sądzę więc, aby kanclerz Niemiec, Willi Brandt, klęcząc przed pomnikiem warszawskiego getta, traktował ten poruszający gest jako akt przeprosin. Niewykluczone, że nie myślał on wówczas w ogóle o pomordowanych w warszawskim getcie Żydach, którym jego przeprosiny do niczego nie były już potrzebne, lecz myślał o Niemcach – wielkim, kulturalnym, pracowitym narodzie, który dopuścił się niesłychanej zbrodni. I musi nadal żyć ze świadomością, że to uczynił. Ofiarom spalonym w Jedwabnem przeprosiny też nie są już potrzebne. Nie sądzę również, aby były one szczególnie potrzebne tym, którzy przeżyli zagładę, społeczności żydowskiej na świecie czy też nawet żydowskiemu państwu, chociaż gesty takie liczą się w polityce i władze polskie z pewnością powinny się starać, aby odwrócić stereotyp Polaka-antysemity. Ale pochylenie się nad Jedwabnem najbardziej i naprawdę potrzebne jest polskiemu społeczeństwu. Wiadomo, że holokaust zorganizowali i przeprowadzili Niemcy. Ale wiadomo także, że holokaust nigdy by się nie dokonał w takim rozmiarze i z takim okrucieństwem, gdyby nie pomoc i przyzwolenie innych narodów świata. Pomoc czynna, taka jakiej udzielali litewscy, łotewscy, polscy czy francuscy policjanci, szmalcownicy i łupieżcy wszystkich nacji, sprawcy wielkiego pogromu we Lwowie i sprawcy mordu w Jedwabnem. I pomoc bierna, jaką było zamykanie oczu na to, co się dzieje i odwracanie głowy od scen deportacji, od murów gett i drutów obozów zagłady. Także pomoc przez milczenie. O zagładzie – a przekonałem się o tym szczególnie dobitnie teraz, pisząc scenariusz telewizyjny o życiu i misji Jana Karskiego – wiedzieli dokładnie przywódcy wolnego świata, Churchill i Roosevelt, ale uważali, że nie należy zbytnio rozgłaszać tej sprawy, aby wojna z Hitlerem nie stała się wojną o Żydów. I teraz świat musi żyć ze świadomością swego współuczestnictwa w zagładzie, przetrawiając ją w swoim sumieniu i szukając dróg do poprawy. Niektóre narody tak właśnie czynią, inne są wobec tego dość oporne. W Jedwabnem, jak czytam, zawiązał się komitet obrony dobrego imienia tej miejscowości, który twierdzi, że dokonana tam zbrodnia jest przesadzona, a w stodole spalono nie 1600, lecz znacznie mniej sąsiadów ich ojców, matek czy dziadów. Z ogromnym smutkiem przeczytałem także podobny wywód w artykule p. Jakuba Kopcia zamieszczony w “Trybunie”, który podobnie podważa liczby oraz dodaje, że w dniu tej rzezi gotowano także w Jedwabnem jakiś obiad dla kilkudziesięciu żandarmów czy esesmanów, a więc polscy uczestnicy tej zbrodni nie byli sami. I co z tego? Czy te argumenty statystyczne, że spalonych żywcem zostało nie 1600, lecz powiedzmy 500 czy 600 osób, a Polacy współdziałali z Niemcami, mogą cokolwiek zmienić, złagodzić, wycieniować? Wstydem zaś napawa mnie w artykule Kopcia aluzja łącząca sprawę Jedwabnego ze współczesnymi roszczeniami majątkowymi amerykańskich Żydów. Znam ten styl i nie przypuszczałem, że napotkam go kiedykolwiek w “Trybunie”, piśmie lewicy. Utwierdza mnie to jeszcze silniej w przekonaniu, że “przeprosiny “ za Jedwabne nie są potrzebne nikomu poza nami samymi, są potrzebne współczesnym obywatelom współczesnej Polski. Nie po to, aby posypywać głowę popiołem, ale żeby pojąć, jak Jedwabne oraz wiele podobnych miejsc w całej Europie mogło się wydarzyć. I to nie tylko – co również się sugeruje – jako wyłączny czyn szumowin, motłochu i marginesu, których nie brakuje w żadnym społeczeństwie albo jako skrajny rezultat chciwości i łupiestwa, lecz jako finał sączonej stopniowo nienawiści. Poseł Witold Tomczyk, a więc w końcu deputowany narodu, demolując w Zachęcie rzeźbę papieża przywalonego głazem, pozostawił na miejscu swego wandalizmu list, w którym domaga się usunięcia “urzędnika państwowego żydowskiego pochodzenia”, a także ubolewa, iż “Anda Rottenberg nie chce realizować swoich kontrowersyjnych pomysłów w Izraelu za pieniądze tamtejszych podatników”. Minister Ujazdowski, jak słyszę,