Edukacyjny alarm dla wielkich miast Zawieszeniem strajku zakończyła się pierwsza runda ogólnopolskiego protestu nauczycieli. W związku z tym mam i dla uczniów szkół w wielkich miastach, i dla ich rodzin, i dla samorządów przykre wiadomości. Skandaliczny sposób potraktowania nauczycieli przez rządzących skłoni znaczną grupę pedagogów do odejścia ze szkoły. Zmaleje też liczba absolwentów uczelni, którzy zechcą się zatrudnić w wielkomiejskich szkołach. Akurat rynek pracy zapewnia tu zarówno im, jak i odchodzącym z pracy pedagogom liczne atrakcyjniejsze płacowo (i nie tylko) oferty. Wolne są one przy tym od ryzyka zostania ofiarą rządowej fali nienawiści. Rząd w trakcie strajku kierował do nauczycieli propozycje znacznego zwiększenia pensum przy nawet nieznacznym spadku stawki godzinowej. Sugerowano też wprowadzenie na dwa-trzy lata możliwości przejścia na emeryturę po minimum 30 latach pracy i 20 latach przy tablicy. Niektórzy traktowali to jak prowokacje w stylu ministrów Szczerskiego (nauczyciele mogą korzystać z 500+) i Suskiego (nauczyciel zarabia prawie tyle co poseł). Bardzo możliwe. Ich podstawowy adresat był jednak inny. Kierowane były przede wszystkim do nauczycieli z Polski powiatowej i gminnej. Tu PiS próbuje do reszty zmarginalizować PSL (wielu wiejskich nauczycieli to jego działacze) i przejąć jego wyborców. Taki jest podstawowy cel wyborczy tej partii. Na rynku gminno-powiatowym etat nauczyciela, przy o wiele wyższej sile nabywczej złotówki i braku alternatyw, jest wysoko ceniony. Podobnie wysoko ceniona jest możliwość stałego dorabiania dodatkowymi godzinami lekcyjnymi. Na dodatek, w przeciwieństwie do wielkomiejskich klas molochów po 36 i więcej uczniów, tu klasy bywają często kilkunasto-, a nawet kilkuosobowe. Stawka godzinowa jest zaś ta sama. Sześć godzin dodatkowego pensum to w wielkim mieście zwykle ponad setka uczniów, czasem grubo więcej. I odpowiednio więcej klasówek czy zeszytów do sprawdzania, ocen do wystawiania itd. Gdy zaś wielkomiejski nauczyciel chce sobie dorobić, ma wiele możliwości znacznie lepszych od dodatkowej pracy w szkole. W dużych miastach nauczycielskie złotówki są też o wiele mniej warte, bo ceny, szczególnie mieszkań, są zdecydowanie wyższe. Wszystko to będzie odstraszało nauczycieli od pracy w wielkomiejskich szkołach publicznych. Z kolei emerytalne pomysły PiS dla nauczycieli mogą uwolnić część cennych etatów w Polsce powiatowej, ale jeszcze pogorszą sytuację kadrową szkół wielkomiejskich. Przy okazji – nauczyciele zatrudnieni ponad 30 lat temu to ostatni, którzy zaczynali pracę jeszcze w PRL. PiS zapewne chce się pozbyć ze szkół resztek tej znienawidzonej przez siebie grupy pedagogów. Liczy również na to, że nowi, młodzi nauczyciele będą tańsi. Wszystkie te czynniki – trauma wywołana sposobem potraktowania nauczycieli przez rządzących, groźba drastycznego pogorszenia warunków pracy oraz ułatwienie odchodzenia na emeryturę – spowodują, że liczba wakatów w wielkomiejskich placówkach we wrześniu może być o wiele wyższa, niż wydawało się to przed strajkiem. Z perspektywą narastania w kolejnych miesiącach i latach aż do praktycznego unicestwienia publicznego szkolnictwa średniego w okolicach roku szkolnego 2022/2023. Oczywiście o ile nie zostaną podjęte środki zaradcze. Pojawi się tam za dwa lata piąty, dodatkowy rocznik – spadek po obligatoryjnym posyłaniu do szkoły sześciolatków z czasów minister Kluzik-Rostkowskiej. Rząd PiS dla wielkich miast i wielkomiejskiej edukacji nie ma nic – obywatele z tych miast to nie jego elektorat. Będą musiały same sobie poradzić i mają na to środki – przy odpowiednich priorytetach mogą to zrobić śpiewająco (pisałam o tym w PRZEGLĄDZIE nr 11/2019 w artykule „Priorytety”). Podczas strajku pojawił się w oficjalnych wypowiedziach przedstawicieli ekipy rządzącej i, w jeszcze większym stopniu, w świadomie organizowanym przez władzę hejcie argument rzekomego średniego 24-godzinnego tygodniowego pensum w krajach OECD. Oczywiście na tle 18 godzin pensum polskich nauczycieli. Otóż te zestawienia są mylące lub wręcz zmanipulowane. Przede wszystkim dane te dotyczą obowiązkowej liczby godzin w tygodniu spędzanych w szkole przez nauczyciela (a nie jednostek lekcyjnych). Są one podawane przez poszczególne kraje według ich uznania – w Polsce MEN ze względów propagandowych wybiera zawsze gołe pensum. Poza tym nie biorą pod uwagę całości obowiązków nauczyciela. W polskiej szkole, w której praktycznie nie ma żadnych wspomagających pracowników pedagogicznych, technicznych ani biurowych, nauczyciel jest też sekretarką,
Tagi:
budżetówka, czas pracy, edukacja, emerytury, nauczyciele, PiS, Polska lokalna, prawa pracownicze, protesty, strajki, szkoły