Reforma edukacji – konflikt i chaos System edukacji znalazł się w sytuacji niespotykanej od lat – sposób wprowadzania reformy spowodował, że nauczyciele stali się nie podmiotem zmian, ale przedmiotem w walce między zwolennikami i przeciwnikami reformy. Swoistą kartą przetargową, którą uczestnicy sporu próbują sobie wyrwać, aby pokonać przeciwnika. A lista „sparingpartnerów” na tym publicznym ringu jest długa: rząd, Ministerstwo Edukacji Narodowej, partie polityczne, kuratorzy, samorządy jako organy założycielskie szkół, organizacje i stowarzyszenia oświatowe, stowarzyszenia rodziców, media – te sprzyjające ekipie rządowej i te stojące po przeciwnej stronie barykady. I jeszcze tzw. opinia publiczna, która w przytłaczającej większości nie ma kompetencji, aby oceniać zmiany w oświacie. Jednym z najbardziej widocznych przykładów tej walki o rząd dusz nauczycieli jest strajk szkolny zapowiadany przez ZNP. Głównymi postulatami są oczekiwania płacowe – 10% podwyżki wynagrodzenia zasadniczego – oraz gwarancja, że do 2022 r. nie będzie zwolnień nauczycieli ani pogorszenia warunków pracy. Prawdę powiedziawszy, są to postulaty zastępcze – w sytuacji gdy dotychczasowe protesty przeciwko reformie praktycznie nic nie dały. Bez większego ryzyka można przyjąć, że planowany strajk będzie jedynie próbą związkowej siły. Metoda kija i marchewki Strajk zapowiadany jest na 31 marca i jakby „niezależnie” od jego daty minister edukacji Anna Zalewska zapowiedziała, że właśnie do końca marca MEN przedstawi propozycje zmian w Karcie nauczyciela, a w kwietniu plan podwyżek dla nauczycieli. Nie będzie zaskoczeniem, gdy data jego ogłoszenia będzie nieodległa od podania przez ZNP liczby zebranych podpisów w sprawie referendum oświatowego. Na dodatek można odnieść wrażenie, że minister Zalewska – delikatnie ujmując – nie przejęła się groźbą ZNP wchodzenia szkolnych organizacji związkowych w spory zbiorowe z dyrektorami o podwyżkę płac i zagwarantowanie miejsc pracy. To spór między pracownikami a pracodawcami (nauczycielami i dyrektorami szkół), ministerstwu nic do tego – skomentowała. Wcześniej środowisko nauczycielskie zbulwersowały informacje o adresowanych do szkół listach kuratorów oświaty, informujących że wchodzenie w spór zbiorowy jest nielegalne i grozi sankcjami. Próbowano nauczycielom grozić kijem, ale to nie pomogło, zastosowano więc zasadę: skoro przeciwnika nie można zastraszyć, trzeba udawać, że się go lekceważy. W tej walce o przeciągnięcie nauczycieli na swoją stronę ministerstwo zapowiada rewolucyjną zmianę w systemie ich wynagradzania. Wiąże się to z rozdzielaniem subwencji oświatowej, czyli kwoty, którą gminy otrzymują z centralnego budżetu na jednego ucznia. Więcej pieniędzy będzie dla gmin mogących się pochwalić sukcesami edukacyjnymi. Tym razem minister pokazuje marchewkę, jednak mglista jest zapowiedź wskaźników, jakimi będzie się mierzyć te sukcesy. Ma to być m.in. zatrudnianie dodatkowych specjalistów: psychologów, pedagogów, logopedów. A przecież to wcale nie musi się przekładać na wzrost kompetencji uczniów – owszem, pomaga w pracy dydaktycznej, ale jej efekty i tak zależą od wiedzy i umiejętności nauczycieli. Na dodatek pojawiły się zapowiedzi, że minister Zalewska chce zróżnicować pensje i planuje podwyższyć wynagrodzenie tzw. nauczycieli tablicowych – w opinii związkowców i ekspertów odbędzie się to kosztem tych, którzy pracują w bibliotekach lub świetlicach. Płacowe zapowiedzi pani minister wpisują się w maksymę divide et impera – zwaśnieni są osłabieni. Trudno nie zgodzić się z przeciwnikami tego pomysłu, twierdzącymi, że to udawanie podwyżek i przekładanie pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej. Samorządowcy alarmują: w zdecydowanej większości gmin od dawna rządowa subwencja jest za mała, do oświaty trzeba dokładać z gminnej kasy, a skąd wziąć dodatkowe pieniądze na realizację reformy edukacji? Trudny związek ze związkami W tym przeciąganiu nauczycieli na swoją stronę szczególnie niewygodna jest pozycja działaczy Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ Solidarność. Tkwią w coraz większym rozkroku – popierają reformę edukacji, ale nie zgadzają się na jej konsekwencje, np. na zwolnienia nauczycieli. Stali się zakładnikami ambicji politycznych szefostwa organizacji, któremu w tym sporze bliżej, zdaje się, do partii rządzącej niż do rządzonych. Może Piotra Dudę czeka ścieżka kariery Janusza Śniadka, który w wyborach parlamentarnych w 2011 r. dostał miejsce na listach PiS? Oświatowa Solidarność – licząca 80 tys. członków – nie popiera działań dużo większego, 200-tysięcznego Związku Nauczycielstwa Polskiego. Zdaniem liderów Solidarności żądania ZNP są nierealne, a strajk jest polityczny. Dwie największe