– Mam córkę w dwudziestym bloku, nie mówcie jej, że poszłam do komina W szpitalu obozowym dla kobiet na Brzezinkach nadszedł jeden z wielu potwornych dni selekcji „do gazu” wśród Żydówek. Dano nam znać niemal w ostatniej chwili. Przystąpiłyśmy natychmiast do ratowania, kogo się da. W szybkim tempie wybrano pod ścianą koje, które ginęły w mroku. Kładłyśmy po jednej kobiecie na siennik, przykrywając ją kocem, a na nią te chore, na których rękach wytatuowano numery bez trójkąta, to znaczy bez piętna semitki. Niewiele można było w ten ryzykowny sposób uratować. Przede wszystkim myślano o tych, które ze względu na wiek i aktualny stan ogólny miały szanse przetrwania. Na blok wszedł z asystą niemiecki lekarz. Na jego czapce połyskiwała trupia czaszka. Zza okularów patrzyły z odrazą zimne, złe oczy. Wolnym krokiem przechodził wzdłuż bloku. Ręka w nieskazitelnie białej rękawiczce zwiastowała śmierć. Jej niedbały ruch pieczętował podjętą decyzję. Skurczone, zjedzone chorobą i brudem ciała zwijały się w bolesne kłębki. Zsiniałe wargi w różnych językach szeptały słowa rozpaczy, jakichś ostatnich poleceń, modlitwy. Czyjeś ręce chwyciły kurczowo moje palce. Gorączkowy, zduszony szept: – Ty aryjka, ty może przeżyjesz, zapamiętaj, powiedz, co tu było! Ktoś wołał: – Mam córkę w dwudziestym bloku, nie mówcie jej, że poszłam do komina. Powiedzcie, że w transport! Rozumiecie? W transport!… Młoda, niezniszczona jeszcze lagrem kobieta zawija w łachmany niemowlę. Kołysze się rytmicznie. Wsuwa ostatni raz pierś w maleńkie, chciwe wargi. Może byłoby lepiej, gdyby oszalała z rozpaczy jak wiele innych matek w obozie. Ona jest przytomna, wie, co ją czeka. Idzie razem z dzieckiem. Przed wrotami bloku zawarczały motory ciężarówek. Płynął od nich bolesny jęk i krzyk. Załadowano je już przed innymi blokami. Silniejsze kobiety stały w nich stłoczone i ściśnięte. Ciężko chore rzucano jak kłody drzewa na stos. Zbolałe, owrzodzone ciała skarżyły się długim, nieprzerwanym jakby szmerem bolesnej bezsilności. Wydawało się nam, że napięte nerwy nie wytrzymają. Nagle dociera do nas śpiew. To z aut jadących lager-strasse po selekcji na innych blokach. Słów nie odróżniamy, melodie nieznane, ale jedna na moment się wybija. To „Marsylianka”! Straszne chwile tej rzeczywistości przewaliły się, zostawiając w sercach i w myślach niezapomniany koszmar. Powoli zaczęłyśmy wyciągać nasze chore z kryjówek i układać je na swoje miejsca. Niektóre cichutko łkały lub milczały w otępieniu. Inne dopytywały się o zabrane, nieraz im bliskie, dając upust rozpaczy. Co powiedzieć, aby pomóc? Z jakim słowem można było do nich dotrzeć? Tylko wyrazem oczu i lekkim muśnięciem po głowie czy po policzku starałyśmy się dodać otuchy. Ale nad nami wszystkimi unosiło się pytanie: kto wie, co będzie przy następnej selekcji? Szubienica za wolność Od kilku dni było już wiadomo, że piątka więźniarek skazana jest na śmierć. Tylko nikt nie przypuszczał, że tu właśnie dokonają egzekucji. Sprawa trwała tygodniami, a miała początek w październiku. Na Brzezinkach w krematorium wysadzono piec w powietrze. Pamiętny to był dzień – Niemcy szaleli z wściekłości. Ale skąd wzięto proch? Mogły go dostarczyć tylko kobiety pracujące w fabryce amunicji. Przez długi czas badano, śledzono – bez skutku. Wreszcie przypadkiem trafili na ślad. Do bunkrów zamknięto pięć młodych dziewcząt. Męczono je, katowano… Więcej informacji nie zdobyli. Na wieczorny apel wszystkie więźniarki z bloków zagnano pod szubienice. Powoli schodziły się kolumny z pracy. Z więziennego ambulatorium kazano przynieść nosze. Szary dzień ślimaczył się już ostatnimi chwilami światła. Na drodze zawarczały motory. Rozwarto szerokie wrota. Mundury faszystowskie zajęły miejsce tuż koło mocno wbitych w ziemię pali. Trzy drobne postacie przeszły wzdłuż szpalerów bladych, milczących twarzy. Dwie pozostałe skazane miały czekać jeszcze godzinę do powrotu drugiej zmiany z fabryki. Wszystkie muszą być świadkami wyroku wydanego z rozkazu führera. Ochrypły głos odczytał wyrok. Kat zrzucił pętlę na szyję pierwszej z brzegu. Stłumiony, niemal dziecięcy głos rozdarł ciszę: – Niech żyje Pol…! Przy drugiej szubienicy pętla nie zdążyła przerwać okrzyku: – Za wolność! Wśród Niemców zawrzało. Posypały się przekleństwa. Wszystkie oczy patrzyły
Tagi:
Maria Jaszczuk