Muszę zdecydowanie stanąć w obronie blina! Bliny na Wileńszczyźnie były samym życiem Rozmowa pochodzi z książki Barbary Hołub Przy wileńskim stole, Książka i Wiedza, Warszawa 1992 W zakończeniu „Bohini” pisze pan: „bo już nie jestem tam, lecz i nie wróciłem już tutaj”. Tam, to znaczy – jak wolno mniemać – w okolicach Kolonii Wileńskiej, Wileńszczyzny, Litwy. Natomiast „tutaj” – przycupnęło na warszawskim bruku, w bliższych i dalszych okolicach Pałacu Kultury, w ogóle tego, co zwykliśmy nazywać naszą rzeczywistością. Czy to pańskie rozdarcie dotyczy także kuchni? – Muszę tu zrobić pewne zastrzeżenie. Nie jestem smakoszem. Wynika to, sądzę, z mego usposobienia. Ludzie nerwowi, niecierpliwi, zmienni nie są w stanie docenić walorów kuchni. Ja z przyjemnością jem dobre rzeczy, ale mogę się też bez nich obyć. Jeżeli więc chodzi o jedzenie, stać by mnie było na ascezę. Może taki, a nie inny stosunek do kuchni ukształtował pan w sobie już w dzieciństwie? – Gdybym miał mówić o kuchni mego dzieciństwa, o tym, jak ona wpłynęła na moje późniejsze upodobania kulinarne, musiałbym najpierw określić dokładniej i wnikliwiej tamtą strefę geograficzną. Owszem, była to Wileńszczyzna. Ale do ostatniej wojny można jeszcze mówić o historycznej Litwie, w całym jej niesłychanym poplątaniu. Kiedyś już opowiadałem o ogromnych komplikacjach narodowościowych na tamtym terenie, nawet w obrębie jednej rodziny. Takich rodzin mógłbym wymienić wiele. To skomplikowanie materii ujawnia się również w dziedzinie obyczajów, religii, mnogości wierzeń i przesądów. Nie ominęło ono także dziedziny, która panią interesuje. Były więc tam kuchnie: białoruska, litewska, polska, żydowska, karaimska, a nawet tatarska. Tak, tak, tatarska. Trzeba tu przypomnieć, że Wilno było otoczone wsiami i zaściankami tatarskimi. Pamiętam taką miejscowość Sorok-Tatary, przez którą nieraz przechodziłem. Odnosząc to do mnie, powiedziałbym tak: wszystko, co było na Wileńszczyźnie, żyje we mnie poprzez pewien sentyment i pewne zniechęcenie. Na czym to polega? Chyba na tym, że te nasze wileńsko-litewskie potrawy, rzadko dzisiaj spotykane, są dla mnie zawsze wielkim wydarzeniem. To na pewno. Byłbym jednak nieszczery, gdybym nie powiedział o potrawach, które w dzieciństwie znielubiłem. Nie wzbudzają we mnie entuzjazmu namiętnie jadane na Wileńszczyźnie niektóre zupy, takie chociażby jak kapuśniaki, barszcze, botwinki, chłodniki. Natomiast zupy zacierkowe, zacierki pszenne lub z mąki gryczanej, o, te zupy jadłbym z radością. Nie mówiąc już o blinach. Pani pewnie zna bliny jako narodową potrawę rosyjską. Ja, jako gastronom-samouk, uznaję bliny za potrawę Wielkiego Księstwa Litewskiego. Przypuszczam, że ten specjał z Litwy przeszedł do Rosji. Jaką drogą? Tam był nieustanny ruch. Ludzie kiedyś przemieszczali się przez granice i mimo granic. Swoją rolę w wymianie doświadczeń i zwyczajów kulinarnych mogła odegrać chociażby taka Skawrońska, która była żoną Piotra I. Zresztą nie tylko ona. Zdaje się, że szef opryczniny również wywodził się z Litwy. A dlaczego nie przyjąć, że podobną drogą bliny przywędrowały właśnie z Rosji na Litwę? – Będę jednak obstawał przy swoim twierdzeniu. Wskazuje na to rola czy status blina na Wileńszczyźnie. Otóż na tamtym terenie bliny były podstawą jedzenia. W Polsce taką rolę odgrywa chleb. Bliny na Wileńszczyźnie były, by tak rzec, samym życiem. „Chlebowa cywilizacja”, do której niewątpliwie przynależy Polska, w sposób naturalny, w dążeniu do mnogości i różnorodności, stworzyła jakże liczne gatunki chleba. Natomiast blin jest tylko blinem. Można go upiec lepiej lub gorzej, podobnie jak lepiej lub gorzej gotuje się kartoflankę. – Ależ nic podobnego! Muszę zdecydowanie stanąć w obronie blina! No, owszem, są przecież bliny gryczane. – Są, ale nie są to nasze, wileńskie bliny, chociaż bliny gryczane były znane i jadane na Wileńszczyźnie. Ale nie były one, by tak rzec, naszego chowu. Proszę pani, gryczany blin to salon. Kiedy arystokracja rosyjska zajadała się blinami z kawiorem, zaczęto je tam wypiekać z gryki. I blin gryczany jest blinem rosyjskim. Ale ja, opowiadając o zwyczajnym blinie, myślę o Wileńszczyźnie. Nasz wileński blin był kartoflany, najprostszy, z surowych tartych kartofli. Nie, nie placki kartoflane. Ołatki to zupełnie inna potrawa. Są one przesączone tłuszczem. Natomiast blin – prawie suchy. U nas był nawet blin owsiany, łamliwy. Stąd
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety