Przybieżeli do Betlejem żołnierze

Przybieżeli do Betlejem żołnierze

To, co dzieje się dziś w Palestynie, jest winą nas wszystkich Święta, święta i po świętach. Gdyby trzej królowie wybierali się dziś złożyć hołd Dzieciątku, mogliby pomylić Gwiazdę Betlejemską z pociskami balistycznymi najnowszej generacji, produkcji zachodniej, które rozświetlają w ostatnich miesiącach niebo nad Strefą Gazy. A malutki Jezus, zamiast w sianku, leżałby w gruzach. Tuż przed świętami na Uniwersytecie Warszawskim wygłosiła wykład prof. Gayatri Spivak, jedna z twórczyń teorii postkolonialnej i propagatorka krytyki feministycznej. 81-letnia gwiazda humanistyki przyleciała do Warszawy na kilka dni, robiąc przystanek w drodze powrotnej do Nowego Jorku, gdzie mieszka od końca lat 80. i wykłada na Uniwersytecie Columbia. Tym, którzy interesują się nieco bardziej globalnymi relacjami władzy, prof. Spivak przedstawiać nie trzeba. Sama filozofka postanowiła jednak powiedzieć coś o sobie na początku wykładu, ale inaczej, niż można by się spodziewać. Rozpoczęła następującą prośbą: „Zwracajcie się do mnie Palestynka” (Call me Palestinian). Tematem jej wystąpienia były jednak nie relacje palestyńsko-izraelskie, ale kwestia odpowiedzialności nas, wykształciuchów, wobec społecznej niesprawiedliwości, nierówności i ucisku, których jesteśmy co dzień świadkami. Przywołała przykłady dużych i małych form opresji, które utrwalamy, nawet nie będąc ich świadomymi, po prostu będąc częścią instytucji, których forma opiera się na stratyfikacji, tworzeniu podziałów. „Wolny” rynek, konsumpcjonizm, ale i szkoła czy uniwersytet. I dlatego, powiedziała prof. Spivak, przyjechała do Polski, na peryferie świata zachodniego, przełamywać hegemonię anglosaskich instytucji naukowych. „Boję się dziś swojego uniwersytetu”, wyznała, nawiązując do systemowego uciszania propalestyńskich głosów na amerykańskich uczelniach, egzekwowanego zwolnieniami i zawieszaniem pracowników oraz studentów. Jak na intelektualistkę jej kalibru przystało, Spivak doskonale rozumie symboliczną rolę Polski w pamięci o Zagładzie. Wspomniała dyplomatycznie o hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Nie niemieckich, oczywiście nie polskich, choć założonych przez ówczesny rząd Niemiec na ziemiach okupowanej przezeń Polski. Spivak wie, jak istotny jest odpowiedni dobór słów. W połowie listopada odbył się w Warszawie marsz na rzecz zawieszenia broni w Strefie Gazy. Stało się tak, mimo że prezydent Warszawy cofnął wcześniej wydaną zgodę po konsultacji z ambasadą Izraela, pod którą demonstracja miała się zakończyć. Ambasada nie chciała pod swoimi oknami protestujących. Jednak sąd uchylił rozporządzenie prezydenta miasta, odrzucając argumentację przedłożoną przez Trzaskowskiego i policję, jakoby trasa przemarszu uniemożliwiała poprawne zorganizowanie policyjnej eskorty, i marsz się odbył.  W mroźne listopadowe popołudnie poszłam więc na marsz, którego miało nie być. Nie lubię współczesnych manifestacji, traktuję je raczej jako akty zbiorowej terapii, a nie politycznie ważkie akty protestu. Tym razem miałam jednak poczucie obowiązku i oprócz podwójnych skarpetek wyposażyłam się w transparent. Hasło, które niosłam, okazało się prowokacyjne, choć nie taki był jego cel. A brzmiało: „Mój pradziadek umarł w Auschwitz. Nie o taki świat walczył”. Obok umieściłam znak pacyfki i słowa „Wolna Palestyna” napisane po arabsku. Transparent cieszył się dużą popularnością, stał się nawet przedmiotem krytyki ze strony dziennikarzy sondujących uczestników marszu, którzy zastanawiali się, czy nie obrażam innych, których przodkowie również zginęli w Auschwitz. Wiele osób założyło też, że mój pradziadek był Żydem. Ale nie był. Trafił do obozu, bo walczył z okupantem, broniąc życia bliźnich kosztem własnego. Pamięć o zbrodniach hitlerowskich jest istotną składową naszej narodowej tożsamości. Jako dzieci uczymy się o nich na lekcjach historii. Jako dorośli bierzemy udział w ich upamiętnianiu w trakcie narodowych świąt. Wywieszone biało-czerwone flagi i dziesiątki zniczy zamieniają przestrzeń publiczną w miejsca pamięci. Ale to nie wszystko. Każdy z nas nosi blizny po ranach, które zadały okropieństwa tej wojny. Każdy, kto ma przodków, których losy naznaczyło doświadczenie wojenne. Być może więc każdy z nas? Gayatri Spivak w esejach odnosi się do własnych odziedziczonych traum, czyli do kolonialnego dziedzictwa indyjskiego. Filozofka urodziła się w 1942 r. w Kalkucie, w sercu British Raj, w bardzo burzliwym okresie. W środku II wojny światowej, w której kolonie zmuszone były brać udział, ale zarazem w czasie regionalnych starań o niepodległość. Pięć lat później, w lipcu 1947 r., spod brytyjskiego jarzma uwolniły się dwa nowe narody, Indie i Pakistan. Kiedy kolonialny moloch dzielił się na pół, a miliony osób migrowały

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2024, 2024

Kategorie: Opinie