Przyjechali, żeby pomilczeć
W polskim domu studenci z innego kontynentu poznali prawdę przysłowia: ”Gość w dom, Bóg w dom” Wioska braci w białych habitach Wspólnota brata Rogera nie stworzyła żadnego ruchu, lecz zachęca młodych do udziału w ”Pielgrzymce Zaufania przez Ziemię”. Jej etapami są spotkania, które odbywają się na przełomie każdego roku w jednej ze stolic Europy. Pierwsze spotkania naszych rodaków ze wspólnotą z Burgundii zdarzyły już na początku lat 60. Wtedy to podróżujący po Francji Polacy zaangażowani w odnowę życia Kościoła odwiedzali wioskę braci w białych habitach. Sam brat Roger przyjeżdżał do Polski na pielgrzymki górników do Piekar Śląskich. Z okazji jego pobytu duszpasterstwo akademickie organizowało w Katowicach spotkania, w których niejawnie uczestniczyli również Czesi, Słowacy, Węgrzy i Niemcy. Po raz pierwszy oficjalna grupa młodych Polaków pokazała się na Europejskim Spotkaniu w Rzymie w 1980 r. Było ich wówczas około tysiąca. Na ubiegłoroczną pielgrzymkę do Mediolanu pojechało już ponad blisko 30 tysięcy. Polska gości Taizé już po raz trzeci. W latach 1989 i 1995 takie spotkania odbywały się we Wrocławiu. Filipińczyk Joan Rosel i Gregory Tin Ngwe z Myanmar (dawniej Birma) przyjechali do Warszawy kilka dni wcześniej, bo jako organizatorzy Europejskiego Spotkania Młodych musieli przygotować miejsca modlitwy. Z mieszkania państwa Burzyńskich na Stegnach wychodzili zaraz po śniadaniu i wracali dopiero wieczorem. Zawsze uśmiechnięci (drobny Gregory na powitanie składał modlitewnie ręce i wykonywał głęboki ukłon) poruszali się po pokojach prawie bezszelestnie – również w znaczeniu dosłownym, chodzili bowiem boso. We wtorek, 28 grudnia, egzotyczni goście wrócili szczególnie rozpromienieni. Na wspólną kolację dojechała też córka gospodarzy, Jolanta, która jeszcze jako studentka (dziś pracuje w dużej zagranicznej firmie ubezpieczeniowej) gościła w wiosce Taizé u wspólnoty brata Rogera. Rozmowie sprzyjała i ta okoliczność, że również domownicy kilka godzin wcześniej znaleźli się w namiocie na warszawskim Torwarze zamienionym na świątynię pielgrzymów z całego świata. Nie trzeba więc było powtarzać słów założyciela wspólnoty, 84-letniego brata Rogera, do tysięcy młodych postaci siedzących w półmroku na podłodze. Tych kilku słów: ”Nie lękajmy się. Nasze usta są zamknięte, ale nasze serca mówią do Boga. W ciszy mówimy i On nas słyszy”. Nie wymagało komentarza wezwanie duchownego do życia w wielkiej prostocie, ”bo ona pomaga odkryć wewnętrzną wolność, a my wszyscy chcemy być wolni”. Ale ciekawiły nas motywy przyjazdu do Warszawy tych dwudziestokilkuletnich mężczyzn z tak odległych i różnych kulturowo kontynentów. Co myśleli, gdy kładli głowy na krzyżu z Taizé, który był centralnym punktem ikonostasu oświetlonego świecami w każdym z namiotów? Wystarczy cisza Joan, student medycyny, nie pochodzi z zamożnej rodziny – na jej utrzymanie ojciec zarabia jako emigrant aż w Kalifornii. Joan w swoim kraju jest propagatorem filozofii wspólnoty Taizé. Wierzy, że w każdym człowieku żyje Chrystus, nawet, jeśli o tym nie wie. Uczestniczył już w wielu pielgrzymkach, ale przede wszystkim przez kilka miesięcy był w tej osobliwej wiosce w Burgundii. Pomagał w gospodarstwie braci, a latem, gdy przybywało szczególnie dużo gości, usługiwał w kuchni, sprzątał. Tłumaczy nam, że Taizé nie jest żadną międzynarodową organizacją ani kościelnym ruchem. Zakonnicy odrzekają się od nachalnej misji nawracania pielgrzymów. W ogóle nie chcą narzucać się nikomu. Wspólnotę, która obecnie liczy około stu braci z 25 krajów, założył ponad pół wieku temu Szwajcar, syn protestanckiego pastora, Roger Schutz. Gdy Jan Paweł II odwiedził w 1986 roku wioskę Taizé, powiedział, że jest jak źródło. Wędrowiec zatrzymuje się, gasi pragnienie i rusza w dalszą drogę. Małe wspólnoty braci osiedlają się w różnych, najbardziej ubogich miejscach, aby być z tymi, co cierpią. Poza Europą powstały w biednych dzielnicach miast Azji, Afryki. Dlaczego Joan pojechał do Taizé? Bo wiedział, że tam, póki sam nie będzie chciał mówić, nikt nie zapyta go, kim jest, czy wierzy, do jakiego należy Kościoła. A on właśnie dorastał i musiał sobie wiele spraw przemyśleć. Gregory z osiadłym w Myanmar bratem wspólnoty spotkał się w 1996 roku. Właśnie przeżywał rodzinną tragedię. Jego ojciec, katolicki katecheta (w ojczyźnie Gregory’ego tę wiarę wyznaje tylko pół procenta ludności), został zabity w czasie