Przypadki Andrzeja Werblana

Przypadki Andrzeja Werblana

Warszawa 05.12.2019 r.Andrzej Werblan - promocja ksiazki pt.: "Polska Ludowa. Postscriptum". Kawiarnia czytelnik. fot.Krzysztof Zuczkowski

Zapis spotkania w Czytelniku z okazji 95. rocznicy urodzin 5 grudnia w kawiarni Czytelnika miała miejsce promocja książki „Polska Ludowa. Postscriptum”, która jest wywiadem rzeką Roberta Walenciaka z prof. Andrzejem Werblanem. Przedstawiamy zapis spotkania. Pytania zadają Robert Walenciak i goście z sali. Panie profesorze, gratulujemy 95. urodzin i gratulujemy książki „Polska Ludowa. Postscriptum”. – Do książki chciałbym dorzucić dwie uwagi. Po pierwsze, chciałem też w niej pokazać, jak wiele w życiu człowieka zależy od przypadku, od ślepego losu. Pierwszy przypadek – wywózka. Wywieziono mnie i moją rodzinę na Syberię z powodu ojca, którego aresztowano. Tak nie musiało być; w tamtym czasie, na tamtych terenach nie zamykano wszystkich nauczycieli, nawet nie większość z nich. Doszło do jakiejś nadgorliwości policji. Drugi przypadek – wesz tyfusu, która mnie ukąsiła. Gdyby nie to, gdybym nie zachorował, przez co wysadzono mnie z pociągu, którym jechałem do armii Andersa, i oddano do szpitala, walczyłbym pod Monte Cassino, a nie pod Studziankami. Wreszcie trzeci przypadek – głupi urzędnicy wywodzący się z KPP, pracujący w Ministerstwie Obrony, którzy popierali rozbudowę PPR-owskich organizacji w wojsku, a tępili wszystkie inne, z PPS-owską włącznie. Kiedy wykryli, że wstąpiłem do PPS, zaczęli mnie szykanować, tak że opuściłem wojsko. Gdyby byli mądrzejsi, zostawiliby mnie tam, być może służyłbym dalej i z wolna dosługiwałbym się kolejnych rang, by w czasach gierkowskich zostać generałem, a potem przeżywać te wszystkie udręki, które spadają dzisiaj na ówczesną generalicję. A tak wygonili mnie z wojska i to w dużym stopniu sprawiło, że w PPS, za którą na początku ucierpiałem, miałem ułatwiony start. I w ciągu 15 miesięcy od wstąpienia do tej partii byłem już sekretarzem komitetu wojewódzkiego w Białymstoku. Oto parę przykładów, jak palec boży losem ludzkim kieruje. A druga uwaga? – Podkreśliłbym taki aspekt: ja oczywiście bronię w tej książce swojego życiorysu politycznego i Polski Ludowej. Bronię tej formacji, z którą właściwie swoje czynne życie związałem. Ale bronię inną argumentacją, z innych pozycji niż Polska Ludowa sama siebie broniła, wtedy kiedy istniała. To znaczy? – Wtedy, kiedy ona istniała, broniła siebie – językiem jej propagandzistów – jako pewnego dobrego, może wręcz doskonałego, wcielenia socjalizmu. Broniła swojego ideologicznego oblicza i rodowodu. To nie bardzo wytrzymywało krytykę. Ja bronię Polski Ludowej inną argumentacją. Ważniejszą dla niej, aczkolwiek nieeksponowaną w jej czasie. W moim przekonaniu dziś, jak na to patrzę, a i wtedy w niemałym stopniu Polska Ludowa była raczej kiepskawym wcieleniem socjalizmu. Natomiast była dobrym – nie bardzo dobrym, ale dobrym – dostosowaniem narodowego i państwowego bytu do sytuacji geopolitycznej, jaka powstała w czasie II wojny światowej i po niej. Naród musiał się dostosować do sytuacji podziału świata. I dostosował się, dzięki Polsce Ludowej, w miarę pomyślnie. Może nie na piątkę, ale od Października gomułkowskiego właściwie do końca gdzieś na czwórkę. Wtedy Polska wywalczyła szeroki zakres autonomii w polityce wewnętrznej. W okresie gierkowskim uzupełniła to otwarciem na Zachód. W czasach Jaruzelskiego – w próbie ratowania tego wszystkiego od dwóch zagrożeń: od anarchii ze strony Solidarności i od brutalnej restauracji poststalinowskich porządków ze strony Związku Radzieckiego – ten egzamin Polska Ludowa zdała stosunkowo dobrze. Ale to nie znaczy, że my wszyscy, którzy byliśmy z nią związani, równie dobrze go zdaliśmy. Było różnie – raz lepiej, raz gorzej. Niejedno można było zrobić lepiej. Ale ogólnie przez ten okres, jak się wydaje, naród przeszedł dobrze. I to się ostoi. Te dzisiejsze wymyślania o okupacji, o czarnej dziurze – one wszystkie przeminą ze względu na to, że rozmijają się z rzeczywistością. Panie profesorze, czy nie miał pan czasami ochoty, jak to się dzisiaj mówi, rzucić papierami? Powiedzieć: to już poszło za daleko! Tak jak po inwazji na Czechosłowację, kiedy Geremek rzucił legitymacją PZPR. – Były takie momenty, ale jak raz nie w roku 1968. I nie była to Czechosłowacja. Oczywiście Czechosłowacją nie byłem zachwycony, uważałem, że to co najmniej przesada. Ale rozumiałem logikę zimnej wojny, która powodowała, że istniejący w tym okresie układ był nie do ruszenia. Próba jego podważenia była ryzykowna i pociągała za sobą tego typu konsekwencje. Ale w roku 1981 rzuciłem papiery. Wycofałem się z życia politycznego i zająłem jego opisywaniem. Bardzo jestem z tego zadowolony. A czy był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 52/2019

Kategorie: Sylwetki