Przyszło zmęczenie tandetą – rozmowa z Krzysztofem Krauzem

Przyszło zmęczenie tandetą – rozmowa z Krzysztofem Krauzem

Film, który ma odegrać jakąś rolę, powinien coś odsłonić. Ale przede wszystkim musi wywołać silne emocje. Stanąć w czyjejś obronie Krzysztof Krauze – (ur. w 1953 r.) reżyser, scenarzysta. Reżyserował, takie filmy jak „Gry uliczne”, „Dług”, „Mój Nikifor” oraz „Plac Zbawiciela” (z żoną, Joanną Kos-Krauze). Laureat Złotych Lwów na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych i Orłów przyznawanych przez Polską Akademię Filmową. Rozmawia Robert Walenciak Dałoby się nakręcić polityczny film o dzisiejszej Polsce? – Można, ale czy warto? Filmy z założenia polityczne są ułomne. Płaskie, dwuwymiarowe. Świat nie dzieli się na dobrych i złych. Czego to dowodzi? Ogólniejszej tezy: jeżeli widzi się świat w kategoriach politycznych, to nie widzi się świata. Widzi się własne ograniczenia, nic więcej. Zamiast filmu – czysta publicystyka… – Zamiast pytań – odpowiedzi. A w dobrym filmie politycznym powinno chodzić o ludzi, po których maszeruje polityka. WSZYSTKO JEST POLITYCZNE W takim razie „Plac Zbawiciela” to film polityczny. Bo ta nowa Polska przemaszerowała w nim po przeciętnej rodzinie… – Może tak został odebrany, ale nie taki był punkt wyjścia. W Polsce nie można kichnąć, żeby PiS albo PO nie powiedziały „na zdrowie”. Wszystko jest polityczne, bo w takim uproszczonym, czarno-białym świecie łatwiej się żyje. Na pozór. I do czasu. Najbliższe filmowi politycznemu, choć szukałem jakiejś formuły, żeby pokazać pewne uniwersalne wartości, były „Gry uliczne”. A „Dług”? Można go oglądać i jak thriller, i jak oskarżenie nowych czasów. – Wszystko zaczęło się od tego, że przeczytałem w gazecie notatkę, że faceci z inteligenckich domów, wykształceni, mordują człowieka i grają jego głową w piłkę. Zgroza! Ta piłka okazała się nieprawdą, natomiast… Wciągnęła was ta historia. – Historia nas wciągnęła dlatego, że obnażyła rzeczywistość, której nawet nie przeczuwaliśmy. Wiedzieliśmy, że takie rzeczy zdarzają się ludziom, którzy przeszli na ciemną stronę mocy. Film pokazał, że to może się przydarzyć każdemu. – Film, który ma odegrać jakąś rolę, powinien coś odsłonić, powinien podnieść jakąś kurtynę. Ale przede wszystkim musi wywołać silne emocje. Stanąć w czyjejś obronie. Wszystkie filmy, które kręciłem – sam czy z Joanną – takie były. W czyjejś obronie. Odruchowo. Taki był „Dług”, taki był „Nikifor”… Teraz robimy film o cygańskiej poetce Papuszy, a potem weźmiemy się do fabuły o Niemenie. Film o Papuszy będzie czarno-biały. Skąd ten wybór? – Jest kilka powodów. Chcemy połączyć go z fotografiami archiwalnymi, bo chcemy pokazać miasteczka z początku XX w. Chcemy uciec od zbanalizowanego romskiego folkloru. Poszukujemy własnej ekspresji. A poza tym – nasza pamięć o Cyganach jest czarno-biała, takich ich pamiętamy ze zdjęć. Robimy czarno-biały film, na dodatek po romsku. Nie po polsku. W większości z aktorami amatorami. Cudownymi. Szalone przedsięwzięcie. JAK ZROBIĆ FILM, ŻEBY NIE BYŁ LUDOŻERKĄ A film o Jedwabnem, który zapowiadaliście z Joanną? – Mamy gotowy scenariusz, kusi nas, żeby zrobić film animowany. Żeby poszukać innego języka, którym można opowiedzieć o Zagładzie. Płynie czas, przychodzą nowe pokolenia i język musi się zmieniać. Generalnie uważam, że ten temat wymaga wielkiej ostrożności. Z Holokaustu robi się dziś biznes, Amerykanie się w tym wyspecjalizowali. Nawet przy „Długu” miałem wątpliwości, czy nie zarabiam na czyimś nieszczęściu. To był film uniwersalny, o wepchnięciu jednostki w maszynkę do mielenia. – A jednak robiliśmy biznes na zbrodni. A na nieszczęściu – „Plac Zbawiciela”. Zawsze jest pytanie, jak daleko wolno się posunąć, czy nie popełniamy jakiejś moralnej pornografii. To jest pytanie! Tak samo jest z Jedwabnem. Jak zrobić film, żeby nie był ludożerką. Nikt w tym kraju nad tym się nie zastanawia! Czy coś jest moralne, służy dobrej sprawie… Tabloidy i magazyny plotkarskie żyją z epatowania krwią i łzami, z podglądactwa! Żerują na ludzkiej ciekawości! – Sam znalazłem się któregoś dnia na pierwszej stronie! Poszedłem do kiosku i zobaczyłem wyłożoną gazetę. I swoje zdjęcie, i wielki tytuł, że Krauze ma raka. Wtedy człowiek ma wrażenie, że się dostał do matriksa! Ja generalnie jestem w zgodzie z mediami, one mnie wielokrotnie wsparły. Nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji, że powiedziano o mnie jakieś kłamstwo, takie niszczące. Miałem szczęście. Znam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 24/2012

Kategorie: Kultura