Tydzień temu weszliśmy z trębaczem do rzeki, żeby poczytać wiersze rybom i zagrać dla nich koncert, na który zaprosiliśmy także przyjaciół. Był wrześniowy dzień, temperatura powietrza ok. 20 stopni, ale woda wydawała się naprawdę zimna. Inaczej czyta się wiersze ze spiętą przeponą, stojąc po pępek w zimnej wodzie, kiedy małe ryby skubią cię w łydki i ludzie gapią się na ciebie, a ty, wchodząc do wody, nie wiesz, czy zaraz spod stóp nie usunie się dno. Wtedy wszyscy wyjmą komórki i zrobią tych kilka zdjęć umykającym z nurtem okularom, a koledzy jeszcze długo będą sobie opowiadać dowcipy o utracie równowagi. Najbardziej martwiłam się o trąbkę, bo jakieś dziecko co chwilę krzyczało z brzegu: „Nie zepsuje trąbki?”, „Czy ten pan nie zepsuje trąbki?”. W sumie logiczne: przedmiot, który się wrzuca do wody, psuje się – i dziecko wie o tym. W końcu robiło ten eksperyment z telefonem. Ale oto następuje zwrot akcji i trębacz zanurza końcówkę trąbki w rzece i naprawdę gra rybom. Z zewnątrz słyszymy to jako bulgot, koła wokół nas rozchodzą się, mają jakąś częstotliwość i chyba jakiś plan. Tymczasem nasz plan nie istnieje. Czytam, trębacz gra, wchodzimy coraz głębiej. Szczekają na nas psy, samolot schodzi do lądowania. Głosy niosą się z brzegu: „Ale ma gęsią skórkę”, „Patrz, jak się trzęsie”, „Powiedz jej, żeby wyszła”. A w końcu: „No i będzie chora, guzik z warsztatów w Poznaniu”. Obeszło się bez choroby, nawet maść dermatologiczna nie była potrzebna. Na drugi dzień wszyscy zadzwonili, żeby zapytać, jak pęcherz, i że w razie czego polecają furagin, i w ogóle, że mi współczują serdecznie. Więc pomyślałam – wiadomo, redaktorka trzyma chwiejną ręką topór nad głową autora. Taksówkarz wystawia środkowy palec w kierunku urzędu miejskiego. Kasjerka wolałaby, żeby kasa szła na nią, nie ona na kasę. Księgowa zaś spowiada się terapeutce z morderczych myśli w każdy poniedziałek. Ale ludzie nie rozmyślają na ogół, jak ciężki jest los performera. Cóż, trudno go żałować, skoro sam podpala sobie włosy, przywiązuje się nago do lodu, trzyma łeb w akwarium albo wyciska własną krew do małych plastikowych worków. Jak poważnie traktować kogoś, kto z własnej woli siłuje się z ciągnikiem albo niesie ogromnego psa na rękach, maszerując wzdłuż Marszałkowskiej? Wisi po zewnętrznej stronie balkonu lub codziennie o 11.00 je kanapkę z tuńczykiem? I właściwie po co? Przecież wiersze można było przeczytać w księgarni, pójść na wódkę i ciastko, wydać resztę kasy na ubery. Czym właściwie jest to działanie, które ma znamiona zabawy, gry, rytuału czy inicjacji? A może przypomina raczej wypełnianie ślubów albo po prostu durny zakład, któremu ktoś uległ przy wódce? Niektórzy performerzy mówią, że to wydarzenie za każdym razem samo się definiuje. Że każda materializacja pomysłu od nowa określa, czym jest performance. Ponieważ pozostaje czymś nieuchwytnym, niejasnym – działaniem o zatartym statusie: pomiędzy rzeczywistością potoczną a teatralną, realnością a irracjonalnością. I myślę, że ma potencjał krytyczny – rozmontowuje nasze przyzwyczajenia i scenariusze odbioru. Dekonstruuje pojęcie dzieła sztuki, rozbraja precyzyjnie zaprojektowane role społeczne. Przypomina nam, że niemożliwe (bo idealistyczne, dziecinne, trudne, nieznajome, ryzykowne, nieopłacalne) jest możliwe – poza zasadą rzeczywistości. Poza zasadą przyjemności. W małej dziurce, którą wycieka nasz powszedni „sens” i „rozsądeczek”. Jestem fanką performance’ów: zakładają absolutną wolność – wykonania i interpretacji, czyli są stale otwarte. Operują rytmem, skojarzeniem, poetyckim skrótem, emocją, obrazem – i najczęściej wymykają się naszym wyobrażeniom, przesądom, oczekiwaniom. Są chwilowe, niepowtarzalne, ulotne. A ich dokumentowanie ma charakter wyłącznie historyczny; w żaden sposób nie oddaje relacyjności i napięcia, jakie jednorazowo wydarza się między artystami a widzami. Więc tak, performance sabotuje rzeczywistość, jeżeli traktować ją jako coś zastanego, co ma swoich strażników i wyznawców, co chce być jedynie uznawane, usankcjonowane, niezmienne. Jako skrypt władzy, która powie nam, jak jest dobrze, bo wie lepiej, jak ma być. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Agnieszka Wolny-Hamkało