Psi nos ratuje życie

Psi nos ratuje życie

Zaginionego Kubusia przez trzy dni szukało 350 osób. W ciągu trzech godzin odnalazł go pies Bruno Po czwartej rano, w środę, 22 maja, piątka ratowników – wolontariuszy z dwoma owczarkami niemieckimi o imionach Burak i Bruno, weszła do lasu. W niespełna trzy godziny później znalazła zaginionego Kubusia. Trzyletnie dziecko było zdrowe, tylko brudne i pogryzione przez komary. – Siedział nad stawem, za nim ściana lasu – opowiada Karolina Malecka-Karczmarzyk, przewodniczka Bruna Nobel de Marco. – Zachowywał się bardzo spokojnie, jakby wiedział, że ktoś po niego przyjdzie. Ucieszył się na nasz widok, wypił dwa duże kubki herbaty i przytulił do małpki – maskotki, którą dajemy odnalezionym dzieciom. „O, tam mieszkam!”, wykrzyknął radośnie, gdy zobaczył swój dom. W złotym kręgu Ostatni raz chłopca widziano wczesnym popołudniem, w poniedziałek, 20 bm., gdy bawił się w piaskownicy przed blokiem. Potem przepadł jak kamień w wodzie. Ponad 350 osób przeszukało dokładnie teren od ośrodka Gwarków do ul. Rolniczej w Żorach: policjanci, strażacy, kierowcy komunikacji miejskiej, taksówkarze, sąsiedzi z bloków. Spuszczono wodę z pobliskich zbiorników, sprawdzono sztolnię i otoczenie nieczynnej kopalni. Nie znaleziono nawet guzika z ubranka Kubusia. We wtorek do Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie zadzwonił Jan Jarosiński, prezes miejscowego Stowarzyszenia Cywilnych Zespołów Ratowniczych z Psami. Zaoferował pomoc. W nocy, radiowozem, wyruszyli na Śląsk: treserka Marta Gutowska z suką o imieniu Burak (sześcioletni rodowodowy owczarek niemiecki z licencją psa tropiącego, poszukiwawczego, lawinowego i gruzowego), Karolina Malecka-Karczmarzyk z Brunem Nobel de Marco (owczarek dwuletni, ze specjalnością psa lawinowego, przygotowywany do egzaminów w specjalnościach poszukiwawczy i tropiący) oraz trzech innych ratowników wolontariuszy. – W Żorach byliśmy w środę, o czwartej nad ranem – opowiada prezes STORAT, Jan Jarosiński. – Dostaliśmy dokładną mapę terenu, rozdzieliliśmy się na dwa zespoły i rozpoczęliśmy akcję w tzw. złotym kręgu, czyli w promieniu ok. 1400 metrów od bloku, sprzed którego zniknął chłopczyk. Od razu wyeliminowaliśmy z poszukiwań mokradła, budynek dawnej cechowni i resztę zabudowań fabrycznych dokładnie spenetrowanych przez policjantów i strażaków. Pierwsza ekipa – Marta i ja – przeszukała przepusty, rury o średnicy 80 cm na nasypie kolejowym; były puste. W lasku Burak coś poczuł – zostawioną starą kurtkę roboczą. Sprawdziliśmy więc jeszcze betonowe studzienki i teren przepompowni, grzęzawisko, w które aż strach się zapuszczać. Burak, szkolony również do szukania ciał w wodzie, poszedł, ale i tu, na szczęście, nie znalazł niczego. W tym samym czasie druga ekipa, w której byli: Karolina, mój syn Mateusz i Krzysiek Stanio, penetrowała las. Półtorakilometrowy teren został podzielony na sektory; Bruno penetrował je kolejno, zakosami. O 7.40 wrócił, trzymając w pysku bringsel. To był sygnał, że znalazł Kubusia. Znajdź człowieka! Na własną odpowiedzialność wchodzimy na teren gruzowiska przy ul. Przemysłowej w Rzeszowie. Zbrojone płyty betonowe trzymają się na słowo honoru, mniejsze obsuwają pod nogami, kawały gruzu wiszą tylko na pordzewiałych prętach zbrojeniowych, sterty cegieł, kamieni i mnóstwo potłuczonego szkła. Ten trening różni się od szukania w lesie czy na otwartej przestrzeni. Tu polecenie oznacza: „Znajdź człowieka, pozostań przy nim i szczekaniem przyzywaj przewodnika”. Pierwszym zaskoczeniem jest to, że Jan Jarosiński pozwala dziennikarzom i osobom biorącym udział w treningu chodzić po gruzach i szukać skrytek dla pozorantów. – Przecież zostawimy mnóstwo śladów! Jak pies z tej gmatwaniny zapachów wyłuska ten jeden – osoby, której szuka? – Taka sama sytuacja będzie na miejscu katastrofy: teren zdeptany przez setki, a może tysiące nóg. Ale Burak i Bruno wiedzą, że mają wskazywać nie każdy wyczuwany zapach człowieka, lecz miejsce, w którym został uwięziony. Gruzy, jaskinie, rumowiska skalne są niestabilne, w każdej chwili coś może runąć, odciąć psu drogę powrotu do przewodnika z informacją, że odnalazł ofiarę. Dobrze wyszkolony pies musi więc zostać na miejscu, a wypełnienie zadania ogłosić donośnym szczekaniem. Pierwszy z pozorantów, wolontariusz STORAT, zostaje schowany w metalowej beczce w kilkumetrowej wyrwie powstałej po osunięciu się ściany. Jest głęboka aż po fundamenty pod ziemią. Na ratunek wyrusza Karolina Karczmarzyk ze swoim Brunem. 27-letnia warszawianka, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, z zawodu konserwator dzieł sztuki, zgłosiła swego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 22/2002

Kategorie: Reportaż