A psik, siódemko
Z racji uprawianego zawodu często podróżuję po kraju i miewam różne przygody z tym związane i poprzedni weekend zajmie w moich wspomnieniach poczesne miejsce. W piątek miałem koncert w Kartuzach na Kaszubach i jadąc w stronę morza, widziałem, jak z minuty na minutę rośnie liczba samochodów jadących w obie strony z powodu wymiany turnusów. W związku z tym w sobotę postanowiłem wracać na Mazury wyłącznie bocznymi dróżkami, które znam na wylot chociażby z tego powodu, że za trzy lata powinienem przekroczyć drugi milion kilometrów spędzonych za kółkiem. Ale wracam do powieści. Śmigam sobie tymi ścieżynkami. Prawie zero ruchu, bo cała Polska uparła się na tę siódemkę i wyjeżdżam na nią w Miłomłynie koło Ostródy, bo już nie mam innego wyjścia i mam do pokonania koło 10 km, żeby z niej zboczyć znowu. A tu samochód za samochodem, jeden za drugim w odległości metra, czyli prawie na styk, bo jeśli zrobisz odstęp trzy, cztery metry, to od razu w tę lukę próbuje się wcisnąć jakiś „nieśmiertelny”. Cztery minuty czekałem na możliwość włączenia się do ruchu, przeżegnałem się i ruszyłem i już po 4 km facet wjechał mi w tył samochodu, bo temu facetowi wjechał w tył ktoś inny. Ten, który wjechał we mnie, nic mi nie zrobił, bo mam hak holowniczy, który założyłem rok temu do samochodu po raz pierwszy w życiu i ten samochodzik, który wbił się w niego, to już trzeci w ciągu roku… i trzeci raz moje auto nie ma nawet zadraśnięcia. W Ostródzie zjechałem na stację, żeby kawą odreagować stres, a na niej płacz, ścisk i krzyki dzieci, z których jedne wrzeszczą: – Ja chcę do domu! – a drugie: – To gdzie jest to morze! A obok szosą posuwa się sznur samochodów wyglądających tak, jakby cała Polska ewakuowała się z kraju na czas wyborów. Stanąłem przy dystrybutorze, a obok mnie tankuje taka nowiutka panda, pachnąca jeszcze świeżym lakierem. Na przedzie siedzi pani, która ma na głowie lakier równie świeży jak ten na samochodzie, na przednim lusterku dynda tygrysek, a na tylnym siedzeniu bawi się pluszowym kotkiem, mówiąc do niego: – A psik, a psik! – dziewczynka ubrana w różową sukieneczkę zrobioną ręcznie na drutach. Dla satyryka taki widok to po prostu full wypas. I nagle kierowca od tego podwójnego lakieru podchodzi do mnie i mówi: – Pan to chyba występuje w telewizji? – Czasami – odpowiadam. – To pan pewnie będzie wiedział, ile jest kilometrów z Ostródy do Zakopanego. – A pan nie wie? – Nie, bo kupiliśmy przedwczoraj pierwszy samochód i zabrakło na mapę. Przeżegnałem ich po cichu i skręciłem z siódemki w drogę na Olsztyn. PS Ktoś mi powiedział, że w starej Unii obowiązuje zakaz posiadania haka holowniczego, kiedy się nie holuje. Jeśli będę tam jechał, zdejmę. U nas póki co wysunę jeszcze bardziej. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint