Nowa powieść Fredericka Forsytha dowodzi, że coraz trudniej mu nadążyć za biegiem wydarzeń Frederick Forsyth próbuje nadążać – jak przystało na klasyka powieści political fiction – za rozwojem sytuacji międzynarodowej. Tyle że przychodzi mu to z coraz większym trudem. Nie ma co się dziwić. Upadający ZSRR odebrał mu żelaznych antybohaterów, którymi zapełniał karty swych książek od lat 70. I Forsyth, najwyraźniej bezradny, zamilkł na siedem lat. W połowie 2001 r. zaczął się rozglądać za tematem kolejnego wielkiego fresku politycznego. Doszedł do wniosku, że na świecie nie ma i długo nie będzie lepszego materiału na powieść niż wojna w byłej Jugosławii. Pomylił się – razem z całym Zachodem. 11 września wykreował nowego wroga. I oto skutki – najnowsza powieść Forsytha „Mściciel” (Wydawnictwo Albatros/Andrzej Kuryłowicz) zaczyna się wojną na Bałkanach, o której Forsyth zdążył się dowiedzieć sporo, a kończy polowaniem na bin Ladena, na którego pisarz nie ma jeszcze pomysłu. Wszystko, co pomiędzy, to antologia zgranych motywów piśmiennictwa sensacyjnego. Wnuk kanadyjskiego milionera, student Harvardu, rzuca naukę, by nieść pomoc ofiarom wojny w Bośni. Tam zostaje brutalnie zamordowany przez grupę serbskich bojówkarzy pod wodzą niejakiego Zorana Żilicia. Tego bogaty dziadek nie zamierza puścić płazem i w celu wywarcia pomsty zatrudnia byłego wietnamskiego weterana. Ten – oczywiście nadludzkim wysiłkiem – sprowadza zbrodniarza z pewnej bananowej republiki przed amerykański wymiar sprawiedliwości. Co okazuje się przedsięwzięciem chybionym, bo Żilić działał – jak się dowiadujemy – na pasku CIA i miał doprowadzić agencję do samego bin Ladena. Przepadło – serbski bandyta trafia na amerykańską ziemię 10 września 2001 r. i już nie wpłynie na to, co zdarzy się nazajutrz. Zgódźmy się – nie jest to porywająca wizja światowego spisku, do której Forsyth przyzwyczajał nas systematycznie od 35 lat. I to właśnie najtrudniej pisarzowi wybaczyć. Bo Forsyth może się w swych politycznych rachubach mylić, byle tylko mylił się porywająco i z rozmachem. Pomyłki publiczność wybacza mu zadziwiająco łatwo. Przeszła do porządku dziennego nad tym, że pisząc „Diabelską alternatywę” (1979) czy „Czwarty protokół” (1984), ze Związkiem Radzieckim jako głównym politycznym antybohaterem, nie przewidział w ogóle rozpadu imperium. Czytelnicy wybaczyli też, ze w „Pięści Boga” (1994) niesłusznie sugerował, iż Saddam Husajn dysponuje tajemniczą i potężną bronią masowego rażenia. Do tej pory amerykańscy eksperci nie mogą się jej doszukać. W „Ikonie” (1996) narzucał światu przypuszczenie, że w owładniętej chaosem Rosji lada chwila może się pojawić charyzmatyczny przywódca, który uczyni z tym państwem to, co Hitler z Niemcami w latach 30. Tymczasem do niczego podobnego nie doszło. I dlatego Forsyth po latach po prostu nieznośnie szeleści papierem. Ale w początkach XXI w. pisarz nie ma już nawet wielkich chybionych pomysłów. Czym więc wypełnił przeszło 400 stronic „Mściciela”? Głównie infrastrukturą współczesnej pracy detektywistycznej. Gigantyczną robotę wykonali na jego zlecenie spece od pozyskiwania informacji. Możemy więc się dowiedzieć z detalami, jak się kontaktować za pomocą telefonu komórkowego, aby nie dać się namierzyć satelitom. Jak się włamywać do świetnie strzeżonych baz danych, i to tak, by nikt się nie zorientował. Tyle że ta wiedza nie rzuca nas już dziś na kolana. Tom Clancy, Ken Follet czy Robert Ludlum nigdy nie wahają się zawiesić nawet bardzo napiętej akcji, by poświęcić trzy stronice na opis najnowszego modelu okrętu podwodnego. Harcerze w każdym wieku to uwielbiają. Ale w „Mścicielu” jest i wsad powieściowy dla bardziej wymagających, mianowicie dylematy etyczne. Wolno czy nie wolno CIA korzystać z informacji ludzi moralnie niepewnych? Już to widzimy. Amerykańska agentura może się czegoś dowiedzieć o Al Kaidzie, ale nie zasięgnie tej wiedzy, zanim informator nie przyniesie jej w ząbkach świadectwa własnej moralności. To jest dopiero polityczna fikcja. Tylko czy warto ją rozdmuchiwać na czterysta stronic? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Wiesław Stanowski